Nie ma wątpliwości, że na północnokoreańskim poligonie atomowym doszło do jakiejś próby. Nie wiadomo jednak, co właściwie przetestowano. Wbrew twierdzeniom reżimu najpewniej nie była to bomba wodorowa, czyli najpotężniejsza broń znana ludzkości. Tę, jak na razie, posiadają tylko wielkie mocarstwa, ale Korea Północna wyraźnie też chciałaby znacząco zwiększyć moc swojego arsenału jądrowego.
Kolejna, już czwarta, północnokoreańska próba jądrowa miała miejsce w środę 6 stycznia nad ranem czasu polskiego. Sejsmografy zarejestrowały silny wstrząs z epicentrum na poligonie Punggye-ri, na którym już od wielu miesięcy obserwowano prace wskazujące na przygotowania do eksperymentalnej eksplozji podziemnej.
Magnitudę wstrząsów oceniono na około 5, co oznacza, że wybuch nie mógł być silny. Południowokoreańskie władze stwierdziły, że szacują jego moc na 6 kiloton, czyli równowartość 6 tys. ton trotylu. Bomba, która spadła na Hiroszimę, była trzy razy silniejsza.
Reżimowi nie można ufać
Północnokoreański reżim szybko ogłosił, że oto przetestował swoją pierwszą bombę wodorową, nazywaną częściej termojądrową. To najbardziej niszczycielska broń skonstruowana przez ludzkość. Rekordowy ładunek tego typu przetestowany przez ZSRR w latach 60. XX wieku miał moc 50 megaton (około 4 tys. bomb zrzuconych na Hiroszimę).
Twierdzeniom północnokoreańskiego reżimu nie można jednak ufać. Pjongjang chce za wszelką cenę stwarzać wrażenie bycia większą potęgą, niż jest, aby osiągnąć cele polityczne. Ponieważ zacofane państwo w stanie permanentnego kryzysu ma ograniczone zdolności do produkcji nowoczesnego uzbrojenia, reżim musi często koloryzować swoje osiągnięcia.
W rzeczywistości jest bardzo prawdopodobne, że żadnej bomby wodorowej nie było albo próba zakończyła się porażką. Przemawia za tym skromna moc eksplozji i ocena dotychczasowych osiągnięć Korei Północnej w zakresie budowy broni jądrowej.
Krok w kierunku kolejnej generacji
Nie ma już większych wątpliwości co do tego, że północnokoreańscy naukowcy opanowali technologię produkcji prostych bomb jądrowych, nazywanych precyzyjniej bombami atomowymi. To ładunki podobne do tych, które zrzucono na Japonię w 1945 r., czyli pierwsza generacja broni jądrowej. Ostrożne amerykańskie szacunki mówią o tym, że Korea Północna ma takich ładunków już kilkanaście.
Choć to broń potężna, to daleko jej do możliwości ładunków termojądrowych. Największe bomby atomowe konstruowane w USA i ZSRR miały moc około 100 kiloton, ale do osiągnięcia takiego wyniku musiały być dość duże, nieporęczne i wymagały znacznych ilości cennych izotopów. Są one po prostu mało efektywne. Chcąc znacząco zwiększyć potencjał swoich bomb, Korea Północna raczej nie może iść drogą ich powiększania, bo musi oszczędzać swoje zasoby i na dodatek nie ma jak ich przenosić. Północnokoreańska flota bombowców jest antyczna i nie miałaby najmniejszych szans dotrzeć nad Koreę Południową. Północnokoreańskie rakiety są natomiast za małe i za słabe.
Kuszące mogłoby się wydawać opanowanie technologii broni termojądrowej. Ogólne zasady jej działania są dzisiaj powszechnie znane. W bombie atomowej źródłem zniszczenia jest gwałtowna i niekontrolowana reakcja rozszczepienia atomów izotopu uranu lub plutonu. W bombie termojądrowej bomba atomowa jest zaledwie zapalnikiem. Jej eksplozja wytwarza warunki, w których może dojść do zapłonu drugiego stopnia złożonego z izotopów wodoru (stąd nazwa "bomba wodorowa"). Dochodzi w nim do procesu fuzji, czyli łączenia się lżejszych atomów w cięższe. Na ułamki sekundy powstaje wytworzona ludzkimi rękoma mała kopia Słońca i wyzwalane są gigantyczne ilości energii.
Wyzwania miniaturyzacji
Teoria wydaje się być mało skomplikowana, jednak szczegóły konstrukcji broni termojądrowej są ściśle strzeżonymi tajemnicami. Uzyskanie odpowiednich warunków do tego, by doszło do procesu fuzji izotopów wodoru, to trudne zadanie. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby dysponujący małymi środkami północnokoreańscy naukowcy zdołali to zrobić niecałe 10 lat po pierwszej próbie broni atomowej, która miała miejsce w 2006 r.
Za tym, że w najnowszym eksperymencie nie użyto bomby wodorowej, przemawia również mała moc eksplozji szacowana na 6 kiloton. Paradoksalnie w przypadku broni termojądrowej prościej jest uzyskać znacznie większą moc. Umożliwia to znacznie mniejszą precyzję konstrukcji. Pierwsze amerykańskie i radzieckie ładunki termojądrowe osiągały wyniki na poziomie megaton i jak na obecne standardy były prymitywne.
Dopiero później rozpoczęto prace nad ich udoskonaleniem oraz miniaturyzacją, co wymagało znacznie lepszego opanowania tajników reakcji termojądrowej. Obecnie najmniejsze ładunki tego rodzaju, na przykład amerykańska głowica W80, mogą wybuchać z mocą zaledwie kilku kiloton. Opracowano je w latach 80. Większość współczesnych głowic i bomb jest jednak kilkadziesiąt lub kilkaset razy silniejsza.
Rozwiązanie optymalne
Wytłumaczenia małej mocy eksperymentalnej eksplozji mogą być dwa. Po pierwsze, próba broni termojądrowej mogła zakończyć się niepowodzeniem i doszło jedynie do wybuchu pierwszego stopnia bomby, który nie zdołał zainicjować fuzji w drugim stopniu. Byłaby to więc zwykła eksplozja bomby atomowej. Taka sytuacja z jednej strony stanowiłaby potwierdzenie, że opracowanie ładunku termojądrowego to nie jest prosta sprawa, zwłaszcza wobec zacofania Korei Północnej, z drugiej strony natomiast dowodziłoby dużej determinacji północnokoreańskiego reżimu, który pomimo szeregu obiektywnych przeciwwskazań nakazał pracę nad tego rodzaju bronią.
Inne wytłumaczenie może być takie, że na poligonie Punggye-ri zdetonowano coś, co nazywa się bombą "pośrednią". To swoista hybryda broni atomowej i termojądrowej. Amerykanie i Sowieci zaczęli prace nad takimi konstrukcjami na przełomie lat 40. i 50. W samym środku zwykłej bomby atomowej umieszcza się niewielką ilość izotopu wodoru (najczęściej trytu), który podczas eksplozji wchodzi w fuzję i wzmacnia jej efekty. Obecnie takie "wspomagane" konstrukcje stosuje się jako pierwsze stopnie głowic termojądrowych. Ich główną zaletą jest duża efektywność. Przy stosunkowo małych rozmiarach i masie dają dużą moc.
Tego rodzaju "pośrednia" bomba pozwoliłaby Korei Północnej znacznie bardziej efektywnie wykorzystać posiadane skromne zapasy izotopów niezbędnych do produkcji broni jądrowej. Byłaby też pierwszym poważnym krokiem na drodze ku miniaturyzacji arsenału i uczynieniu go praktycznym.
Nie można też wykluczyć, że twierdzenia reżimu o przetestowaniu bomby wodorowej są w całości kłamstwem obliczonym na efekt propagandowy. Źródłem wstrząsów mogła być klasyczna bomba atomowa, podobna do tej, którą przetestowano poprzednim razem, w 2013 r. Wówczas moc eksplozji była niemal identyczna.
Wąska elita
Pozostaje więc bardzo mało prawdopodobnym, aby Korea Północna dołączyła do elitarnego klubu państw dysponujących ładunkami termojądrowymi. Jego członkami są na pewno Chiny, Francja, Rosja, USA i Wielka Brytania, które opanowały stosowne technologie jeszcze w czasach zimnej wojny. Bomby i głowice termojądrowe stanowią obecnie zdecydowaną większość ich arsenałów, jeśli nie całość, choć w wypadku Chin i Rosji nie można tego stwierdzić z braku dostępnych informacji.
Do klubu posiadaczy broni termojądrowej można też najprawdopodobniej zaliczyć Indie, które próbę swojego ładunku tego typu przeprowadziły w 1998 r. Przynajmniej tak twierdziły indyjskie władze, co później było jednak podawane w wątpliwość. Spekulowano, czy aby nie była to bomba pośrednia lub w ogóle nieudany eksperyment. Rywal Indii, Pakistan, w odpowiedzi kilka miesięcy później przeprowadził swoje próbne eksplozje jądrowe, ale według oficjalnych informacji były to jedynie ładunki atomowe i pośrednie.
Broń termojądrową może również posiadać Izrael, ale informacje na temat arsenału jądrowego tego państwa są tak skąpe, że trudno to jednoznacznie stwierdzić. Eksperci sprzeczają się na ten temat i snują domysły. Najpopularniejsza teza jest taka, że Izrael posiada głowice typu pośredniego, ale nie termojądrowe.
Reżim prze naprzód
Z tej krótkiej listy państw dysponujących najpotężniejszą bronią znaną ludzkości jasno wynika, że jej zbudowanie nie jest sprawą prostą, zwłaszcza dla takiego państwa jak Korea Północna. Północnokoreański reżim jest jednak bardzo zdeterminowany, aby rozwijać swój arsenał jądrowy i środki jego przenoszenia. Jeszcze 10 lat temu nie było pewności, czy Korea Północna w ogóle będzie w stanie opracować bomby atomowe, a teraz nie ma już wątpliwości, że je posiada i pracuje nad ich miniaturyzacją. Jednocześnie intensywnie rozwijane są rakiety do jej przenoszenia, w tym takie odpalane z okrętów podwodnych.
Za najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji należy przyjąć to, że Korea Północna pracuje nad bombami typu pośredniego, które są optymalnym rozwiązaniem z punktu widzenia relacji koszt – efekt dla mniejszych państw. Tego rodzaju ładunki mogą być na tyle małe i silne, że będzie można je umieścić na rakietach dostępnych dla północnokoreańskiego wojska, i zarazem będą stanowiły duże zagrożenie.
Przy determinacji reżimu i nieskuteczności dotychczasowych międzynarodowych sankcji pytaniem jest nie "czy", ale raczej "kiedy" Korea Północna stanie się posiadaczem takiej broni. Chyba że ten proces postanowią skończyć Chiny – jedyne państwo, które ma realny wpływ na reżim i wydaje się być coraz bardziej rozdrażnione jego poczynaniami.