Od samego początku plan zdjęciowy nękały katastrofy. Ciągłe problemy z pogodą, robotami, niedopasowanymi kostiumami …Lucas zamknął się w pokoju hotelowym i pogrążył w rozpaczy. "Byłem w tamtej chwili w poważnej depresji, bo nic nie szło zgodnie z planem". Trochę ponad rok przed planowaną premierą "Gwiezdne wojny" były w rozsypce i zmierzały ku porażce. Lucas był tego pewien.
Fragment tekstu pochodzi z książki "George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia" Briana Jaya Jonesa, wyd. Wielka Litera
Praca nad żadnym innym projektem nie była dla Lucasa taką krwawicą jak pisanie scenariusza "Gwiezdnych wojen". Przez prawie trzy lata męczył się nad wątkami i postaciami, w poszukiwaniu inspiracji dogłębnie analizował powieści fantastycznonaukowe, folklor, komiksy i filmy. (…)
Lucas traktował pracę nad "Gwiezdnymi wojnami" jak pełen etat. Codziennie rano o 9.00 wlókł się na górę, do gabinetu, powoli zasiadał na drewnianym krześle przy biurku i godzinami gapił się w pustą kartkę, czekając, aż nadejdą słowa. "Niezależnie od wszystkiego siedzę osiem godzin przy biurku. Nawet jeśli nic nie napiszę", wyjaśnił. "To okropny sposób na życie. Ale ja właśnie tak robię. Siadam i siedzę. Nie wstaję z krzesła przed 5.00, czasem przed 5.30… Jakbym był w szkole. Tylko tak mogę się zmusić do pisania".
Psychoza
Nad biurkiem zawiesił sobie kalendarz, w którym zaznaczał postępy prac. Obiecał sobie pisać pięć stron dziennie i wielkim, dramatycznym znakiem X odhaczał każdy dzień. W dobry dzień zdarzało mu się mieć jedną stronę przed czwartą po południu. Wtedy, co chwila popatrując na zegarek, w ciągu ostatniej godziny naprędce dopisywał brakujące cztery. Jeżeli zdarzyło się, że skończył pisać przed czasem, robił sobie wolne aż do końca dnia lub w nagrodę puszczał muzykę z jednego z najcenniejszych sprzętów, jakie posiadał – błyszczącej, jaskrawej, w pełni sprawnej szafy grającej marki Wurlitzer z 1941 r., którą napełnił własną kolekcją singli z rock and rollem. (…)
Przez większość dni szafa grająca milczała, a kartka pozostawała pusta. O wpół do szóstej Lucas ciężko schodził po schodach i włączał wieczorne wiadomości prowadzone przez słynnego prezentera Waltera Cronkite'a, ze złością popatrując w telewizor znad tacki z gotowym do odgrzania obiadem i zamartwiając się pustymi stronami, które zostawił na górze.
"Można zwariować, jak się pisze", mówił później. "Rozum można stracić. Człowiek popada w psychozę, a myśli mu błądzą w takich kierunkach, że w głowie się to nie mieści. Dziwne, że wszyscy pisarze nie trafiają do wariatkowa".
************
R2-D2 przestał działać. Nie dlatego, że droid był uparty, co zresztą później zaskarbi mu uwielbienie milionów fanów "Gwiezdnych wojen" na całym świecie. Pierwszego dnia pracy na planie "Gwiezdnych wojen" na tunezyjskiej pustyni, rankiem 22 marca 1976 r., R2-D2 przestał działać, bo wyczerpały mu się baterie. Zresztą nie tylko ten droid miał problemy. Kilka innych zdalnie sterowanych robotów nabawiło się usterek. Niektóre się przewracały albo w ogóle nie ruszały z miejsca. Sygnał zdalnego sterowania innych interferował z odbijającym się od powierzchni pustyni sygnałem arabskiej stacji radiowej, powodując zmiany trajektorii ruchu automatów i ich zderzenia. "Roboty szalały, wpadały na siebie, przewracały się, psuły", wspomina Mark Hamill, który jako opalony dwudziestoczterolatek odtwarzał rolę Luka Skywalkera. "Ustawianie ich trwało godzinami".
Reżyser filmu, trzydziestojednoletni, zamyślony, brodaty Kalifornijczyk George Lucas cierpliwie czekał. Gdy tylko robot działał, choćby przez chwilę, Lucas kręcił, ile się dało, do czasu, aż droid znów odmawiał współpracy. Kiedy indziej zepsuta maszyna była ciągnięta za pomocą niewidocznych drutów tak długo, aż się przewracała albo pękały druty. To i tak nie miało znaczenia, bo Lucas planował nadrobić wszelkie niedociągnięcia w montażowni. To tam właśnie wolał przebywać, zamiast pochylać się nad kamerą pośrodku pustyni. Był to pierwszy z osiemdziesięciu czterech mozolnych dni zdjęciowych "Gwiezdnych wojen". (…)
Permanentna depresja
Od samego początku plan zdjęciowy nękały katastrofy. "Przez cały czas byłem w depresji", wspomina Lucas. Zniechęcenie Lucasa po części wynikało z faktu, że już wówczas czuł, że stracił kontrolę nad własnym filmem. Obwiniał o to skąpych szefów wytwórni 20th Century Fox, którzy podliczali go na każdym kroku, odmawiając pieniędzy niezbędnych do zapewnienia właściwego działania sprzętu. Białe kołnierzyki z 20th Century Fox były sceptycznie nastawione do filmu; panowie w garniturach uważali, że gatunek science fiction się skończył, a wymagane przez Lucasa rekwizyty, kostiumy i efekty specjalne są zbyt drogie. (…)
Problemy sprawiały jednak nie tylko zdalnie sterowane roboty. Anthony Daniels, brytyjski aktor z klasycznym przygotowaniem, który został obsadzony w roli droida C-3PO, nienawidził swojego źle dopasowanego, pomalowanego na złoto, plastikowego kostiumu, ograniczającego mu widoczność i wyciszającego dźwięki otoczenia. Przy każdym ruchu coś go obcierało lub wbijało mu się w ciało, cały był pokryty ranami i zadrapaniami, a gdy się przewracał, co zdarzało się dość często, mógł jedynie czekać, aż zauważy go ktoś z ekipy i pomoże mu się podnieść. Po pierwszym tygodniu zdjęć Daniels zastanawiał się, czy dotrwa do końca filmu w jednym kawałku.
"Mieliśmy wiele problemów z maszynami", wspomina Lucas. "Prawda jest taka, że roboty prawie w ogóle nie działały. Threepio był bardzo powolny, Artoo mógł przejść zaledwie metr, zanim na coś nie wpadł… Wszystkie maszyny były na poziomie prototypów… Myśleliśmy, że fajnie by było to zbudować, ale nie mamy pieniędzy, więc musimy zadowolić się tym, co jest. Tylko że nic tak naprawdę nie działało". (…)
Nieprzewidywalna tunezyjska pogoda z pewnością nie ułatwiała pracy. Podczas pierwszego tygodnia zdjęć w oazie Nefta zaczęło padać (po raz pierwszy od siedmiu lat) i padało bez przerwy przez cztery dni. Sprzęt i samochody grzęzły w błocie, aż musieli prosić o pomoc tunezyjską armię. Często ranki były bardzo zimne, a popołudnia niezwykle gorące; Lucas zaczynał dzień z rękami w kieszeniach brązowego płaszcza, a w miarę jak wznosiło słońce, zrzucał płaszcz, zakładał okulary przeciwsłoneczne i pracował w kraciastej koszuli i nisko nasuniętej na oczy baseballówce.
To będzie porażka
Gdy nie padało, pustynię nawiedzały silne wiatry, wywiewając plan, jak to określiła ekipa "w pół drogi do Algierii". Piasek był wszędzie. Drażnił oczy i skórę, dostawał się w każdą szczelinę i załamanie. Mimo iż Lucas owinął kamery w plastikowe osłony, żeby chronić je przez wiatrem i piaskiem, obiektyw jednej z nich uległ zniszczeniu. Reżyser zmagał się z problemami technicznymi oraz zwykłym pechem. W jednej z ciężarówek wybuchł pożar, niszcząc kilka robotów. Gdy zawodziły samochody, trzeba było transportować sprzęt na grzbietach osłów. Po dwóch tygodniach pracy na planie Lucas był wykończony.
Ciągłe problemy z pogodą, robotami, niedopasowanymi kostiumami sprawiły, że miał wrażenie, iż wykonał zaledwie dwie trzecie zaplanowanych zdjęć; na dodatek nie był z nich zadowolony. "Traciliśmy czas na rozwiązywanie problemów i cierpiała na tym jakość filmu", wspomina Lucas. Był tak przygnębiony, że nie poszedł na party, które sam wyprawił dla uczczenia zakończenia zdjęć w Tunezji. Zamknął się w pokoju hotelowym i pogrążył w rozpaczy. "Byłem w tamtej chwili w poważnej depresji, bo nic nie szło zgodnie z planem. Wszystko było nie tak. Byłem bardzo nieszczęśliwy". Trochę ponad rok przed planowaną premierą – o ile w ogóle miało do niej dojść – "Gwiezdne wojny" były w rozsypce i zmierzały ku porażce. Lucas był tego pewien.
**************
Pod koniec trwającej dwa tygodnie pracy w Tunezji Lucas był "tragicznie nieszczęśliwy". Zdjęcia w plenerze dobiegły jednak końca, a produkcja miała się teraz przenieść do Elstree – znacznie bardziej stabilnego, jak przewidywał Lucas, i dającego się lepiej kontrolować środowiska studyjnego. "Miałem nadzieję, że tam wszystko wreszcie pójdzie lepiej", powiedział później. "Ale nie poszło".
W Elstree wszystko było mniej więcej pod kontrolą, lecz kontroli tej niestety nie sprawował Lucas. Brytyjskie związki zawodowe nakazały uregulowanie pracy według obowiązującego u nich sztywnego porządku dnia: początek pracy o 8.30, o 10.00 przerwa na drugie śniadanie, o 11.15 początek godzinnej przerwy na lunch, o 16.00 przerwa na herbatę. Koniec dnia pracy dokładnie o 17.30, niezależnie od tego, czy to, co zaplanowano, zostało wykonane, czy nie. Lucasa, który nigdy nie miał cierpliwości do związków zawodowych, za to lubił pracować do późna, na przykład po to, by nakręcić dokładnie takie ujęcie, o jakie mu chodziło, lub skończyć szczególnie długą sekwencję, irytowała zwłaszcza pora zakończenia pracy, sztywno wyznaczona na 17.30.
Nierówno pod sufitem
Lucas nakłaniał Kurtza, by w jego imieniu wynegocjował z przedstawicielami związków dodatkowy czas pracy, lecz rozmowy prawie nigdy nie kończyły się sukcesem. "Ekipa była na nas obu zła", wspominał Lucas. "Ja ostatecznie musiałem być dla wszystkich miły, co wcale nie jest łatwe, kiedy się wielu ludzi nie lubi". Brytyjscy członkowie ekipy nie do końca rozumieli, co ci Amerykanie tak naprawdę kombinują. Z lekką kpiną mówili na Chewbacce "ten pies", chichotali pod nosem, gdy dorośli faceci i kobiety strzelali z broni, która nie wydaje żadnych dźwięków, i przyglądali się z rozbawieniem, jak Lucas się wścieka, bo znowu coś się zepsuło w R2-D2.
"Brytyjska część ekipy uważała, że wszyscy mamy nierówno pod sufitem", wspominał Harrison Ford. "Sądzili, że to jakiś absurd i głupota". Jak ujął to Lucas: "A tym szalonym Amerykańcem, który robi pomylony film, byłem właśnie ja". Za niektóre z tych tarć Lucas mógł winić wyłącznie siebie. Jego spokój i lakoniczny sposób bycia działały Brytyjczykom na nerwy. "Każda ekipa filmowa to tylko kwestia chemii", stwierdził dyplomatycznie Kurtz. "George nie jest specjalnie towarzyski. Nie rezygnuje ze swojego sposobu bycia, żeby wchodzić w relacje z innymi. Nie wychodzi do ludzi. On potrzebuje trochę czasu, by kogoś poznać, bliżej się z tą osobą zaprzyjaźnić i dzielić się z nią problemami. Łatwiej mu pracować z tymi, których dobrze zna".
Dla Lucasa to właśnie ludzie stanowili problem. "Reżyserowanie jest bardzo trudne, ponieważ podejmuje się tysiące decyzji – a tu nie ma łatwych ani szybkich odpowiedzi – i ma się do czynienia z ludźmi, czasem bardzo trudnymi ludźmi, emocjonalnymi", wzdychał. "Mnie to po prostu nie bawi". Kiedy 17 kwietnia w Elstree rozpoczęły się zdjęcia, scenariusz był jeszcze w trakcie pisania, dekoracje – w trakcie montażu, a Lucas, prócz decyzji, by uśmiercić postać Bena Kenobiego, dosłownie przed chwilą podjął ostateczne postanowienie w sprawie nazwiska głównego bohatera; ustalił, że będzie brzmiało Skywalker. Długo się nad tym zastanawiał – od ponad trzech lat w scenariuszu widniało nazwisko Skykiller – lecz ponieważ od morderstw dokonanych przez Charlesa Mansona, które miały miejsce w 1969 r., wciąż upłynęło niewiele czasu, obawiał się, że to nazwisko sprawiłoby, iż Luke byłby kojarzony z seryjnym zabójcą.
Tytuł filmu też wciąż nie był przesądzony. Ekipa używała klapsa i notatników z logo Gwiezdnych wojen i napisem "The Star Wars", Lucas postanowił jednak opuścić rodzajnik "the" i dzięki temu uzyskał krótki, prosty tytuł: "Star Wars". Mimo że kamery były już w ruchu, Barry i jego załoga wciąż wykańczali prawie sto planów filmowych, rozstawionych w ośmiu halach produkcyjnych. Jednym z najbardziej imponujących był ten w hali trzeciej – pełnowymiarowy Sokół Millennium, zbudowany w oparciu o szczegółowy model przysłany z ILM. Ekipa dekoratorska Barry'ego szybko odkryła, że ogromny statek nie zmieści się w hali, więc pod jedną ze ścian zbudowano tylko jego połowę, natomiast druga połowa miała być domalowana później, w razie potrzeby, jako obraz na ścianie [ang. matte painting]. Statek był tak olbrzymi, że Lucas postanowił, że lepiej będzie nie ruszać go z miejsca, a potrzebne dekoracje zbudować wokoło (na przykład Lądowisko 94, gdzie Han Solo miał się spotkać z Jabbą – nad którą to sekwencją najpierw się zastanawiał, potem odłożył ją na półkę, a następnie wykorzystał prawie dwadzieścia lat później, realizując ją za pomocą nowych technologii filmowych).
Film bez aktorów
Gdziekolwiek Lucas spojrzał, wszędzie widział problemy. Roboty wciąż szwankowały i wpadały na ściany. Mimo licznych poprawek kostium C-3PO noszony przez Anthony'ego Danielsa wciąż nie był dobrze dopasowany i ciężar pancerza, który aktor dźwigał na tułowiu, opierał się całkowicie na jego nadgarstkach, tak że Danielsowi cały czas drętwiały kciuki. Pieniędzy było tak mało, że prawie wszystkie ujęcia na Gwieździe Śmierci kręcono na tym samym planie z dodatkiem różnych zestawów dekoracji, a John Barry wykłócał się z szefem ekipy zdjęciowej o najlepszy sposób ich doświetlenia.
Być może po raz pierwszy w życiu Lucasowi sprawiała frajdę praca z aktorami – mimo że sami aktorzy raczej nie zdawali sobie z tego sprawy. Reżyser miał to do siebie, że po zakończonym ujęciu nie dzielił się z nikim swoją opinią, więc aktorzy trwali w niepewności, oczekując na wskazówki. Jeżeli dane ujęcie mu się spodobało, Lucas mruczał pod nosem: "Cięcie. Kopiuj. Doskonale". Jeżeli nie, aktor słyszał jeden z dwóch komentarzy: "Szybciej, bardziej intensywnie" lub "Tak samo, tylko lepiej". Po jakimś czasie aktorzy zaczęli z tego żartować – po każdym ujęciu wyczekująco patrzyli na reżysera i z udawaną niecierpliwością obserwowali jego reakcję. "George ma tak jasną wizję efektu, jaki chce osiągnąć, że wydobycie jej z aktora nie przychodzi mu łatwo", mówił Harrison Ford. "To nie jest coś, co George lubi najbardziej". Mark Hamill ujął to tak: "Mam niejasne przeczucie, że gdyby istniał sposób na robienie filmu bez udziału aktorów, George na pewno by go wykorzystał".