Miał rogi, kopyta i ogon, a za każdym razem, kiedy lekarze próbowali go otruć, stawał się silniejszy i pluł ogniem. Diabeł. Mówili, że urodziła go 10-letnia Żydówka, a życie miał skończyć w Berlinie, w słoju pełnym spirytusu. Takie "diabły" jeszcze czasem przychodzą na świat, ale piszą już o nich praktycznie tylko pisma naukowe.
"Po mieście rozszerzają się wersye, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej Izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami, kopytkami i ogonem (…). We wtorek chciano "dyabełka" ochrzcić w kościele św. Mikołaja – równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach" – tak przekazywane pocztą pantoflową dzieje "krakowskiego diabła" relacjonował 26 czerwca 1920 r. dziennik "Ilustrowany Kuryer Codzienny".
"Puść nas pan do diabła"
A było co relacjonować. Jak podaje gazeta, tłum który dzień wcześniej zgromadził się przed szpitalem przy ul. Kopernika, poważnie utrudniał pracę kliniki. Ludzie domagali się zaprezentowania im diabła – z relacji "Kuryera" wynika, że obejrzenie stworzenia interesowało krakowian znacznie bardziej niż wyegzorcyzmowanie rzekomej siły nieczystej. Dziennik nie omieszkał podkreślić, że w oblężeniu szpitala brali udział zarówno robotnicy, jak i klasa inteligencka:
"Tłum tedy zaczął nacierać na portyera i awanturować się. Głośno rozlegały się krzyki "Puść nas pan do dyabła". Bezradny portyer zaklinał i zapewniał tłumy, że "dyabła" w klinice nie ma…".
Pojawiły się nawet osoby, które przekonywały, że po wręczeniu łapówki zostały do diabła dopuszczone. W takich historiach miały przodować "eleganckie panie", o których wymysłach IKC pisał:
"Według słów tych pań, którym widocznie "myszki" bzykają w głowach, diabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki – ma rogi, ogon i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka, kto tylko do niego dostąpi".
Głośno rozlegały się krzyki "Puść nas pan do dyabła". Bezradny portyer zaklinał i zapewniał tłumy, że "dyabła" w klinice nie ma…"
Ilustrowany Kuryer Codzienny
Diabeł chrzczony zieje ogniem
Tymczasem personel szpitala konsekwentnie odmawiał gapiom wstępu do kliniki. Lekarze, pielęgniarki i portierzy nie ustawali w zapewnieniach, że wszystkie noworodki na porodówce są całkowicie ludzkie. Na to krakowianie też szybo znaleźli wyjaśnienie: dyrektor szpitala musiał przyjąć łapówkę od rodziny "dyabełka"!
W ciągu jednego dnia plotka zaczęła żyć własnym życiem – diabeł już nie tylko bódł rogami i drapał, ale też parskał ogniem.
Szczególną irytację miały w nim obudzić chrzciny (podczas których, według relacji dziennika, "ziemia się zatrzęsła, niebo przecięła błyskawica, a księdzu kropidło wypadło z ręki…" ) oraz podejmowane przez lekarzy próby otrucia diabła. Te ostatnie zresztą, jak powtarzał sobie podekscytowany tłum przed szpitalem, przynosiły skutek zgoła odwrotny – zamiast osłabnąć, diabeł po zażyciu cyjanku stał się jeszcze silniejszy.
25 czerwca wieczorem gruchnęła wieść, że diabeł ma zostać przewieziony z krakowskiej kliniki do Moskwy, gdzie zostanie "zmacerowany w spirytusie" – dla celów naukowych, jak można się domyślać.
Mimo interwencji policji tłum przed szpitalem czuwał całą noc. O tym, czy gapie czatowali też na dworcu, by "odprowadzić" swojego "dyabełka" na pociąg, Kuryer milczy.
Przypadek smutny
Rzeczywistość, wokół której mieszkańcy Krakowa zbudowali opowieść o diable, jest znacznie bardziej prozaiczna. Mianem "diabła" ochrzczono dziecko, które urodziło się z przerośniętą i zdeformowaną kością ogonową – tak, że mogła ona przypominać ogon. Nie jest pewne, jak ta wiadomość wyszła poza mury szpitala. Można jedynie spekulować o nadmiernej rozmowności personelu kliniki lub jego pacjentów.
Co istotne, takie też wyjaśnienie "narodzin diabła" zamieścił kolejnego dnia (czyli w dwa dni po "szturmie" krakowian na bramy szpitala) "Ilustrowany Kuryer Codzienny". Opublikował on komentarz dra Adolfa Fleska, który ubolewał nad "brakiem uświadomienia publiczności" i tłumaczył, czym są deformacje i jak powstają.
"Osoba nie mająca o tej sprawie pojęcia, zobaczywszy podobny okaz w fantazyji swej dorobi znowu całą powieść, rozgłosi to całemu światu jak rzecz niebywałą, którą doktorzy tają przed innymi i taki właśnie wypadek stał się przyczyną obecnego zajścia, smutny tyle, że dowodzi on, jak łatwo przyjmuje się rzeczy wprost nieprawdopodobne, gdy tymczasem prawdziwe fakty i idee nie znajdują długo zwolenników" – konkluduje doktor.
Nie wiadomo niestety, co dalej stało się ze zdeformowanym niemowlęciem – czy przeszło operację kości ogonowej i czy ją przeżyło. Znaczna część archiwalnej dokumentacji medycznej zaginęła podczas wojny – przyznaje Maria Włodkowska, rzecznik prasowy szpitala przy ul. Kopernika.
Nie pierwszy diabeł w Krakowie
Diabeł ze szpitala Kopernika nie był jednak pionierem sił nieczystych na krakowskiej ziemi. Jego poprzednik przyszedł na świat kilka wieków wcześniej, w 1544 r. Pamięć o wizycie złych mocy była w mieście tak silna, że w przekazach ustnych przetrwała do 1721 r., kiedy w swoim "Historia naturalis Regni Poloniae" opisał ją ks. Gabriel Rzączyński.
Wtedy również w ruch poszły niezwykle plastyczne opisy, tym razem autorstwa Rzączyńskiego:
"W roku 1544 urodził się w Krakowie diabeł jako potwór arcystraszliwy, z płomiennymi błyszczącymi oczyma, z byczymi nozdrzami, grzbietem obrośniętym psią sierścią, z małpim pyskiem na piersi, z kocimi ślepiami na podbrzuszu, z ponurymi łbami psimi na łokciach i na stopach, z łabędzimi nogami i podwiniętym ku górze ogonem półłokciowym".
Wtedy jednak krakowianie byli znacznie bardziej przestraszeni, niż miało to miejsce na początku XX wieku. Michał Rożek w "Mitologii Krakowa" podaje, że miasto otarło się o rozruchy, a księża grzmieli z ambon o rozpuście i grzechu, które zwabiły Złego do stolicy Małopolski. Wszystko jednak skończyło się szczęśliwie – dzięki intensywnym modłom i pokucie diabeł odszedł w nieznane. Wrócił dopiero w 1920 r.
Czy to ogon, czy alkohol?
O posiadanie ogonów byli też w XIX (a nawet XX) wieku oskarżani mieszkańcy Bałkanów, w szczególności Albanii. Uprawnione jest określanie tych plotek mianem "oskarżeń", bo ogony bałkańskie miały zdecydowanie negatywne konotacje. Nie chodziło wyłącznie o demoniczne powiązania ich właścicieli – jak zauważa Joanna Lewińska, etnolog i współautorka strony "Bałkany – Biznes – Kultura – Polityka". Takie pogłoski pozwalały politycznym wrogom Albanii odczłowieczać jej mieszkańców i degradować ich do pozycji zwierząt.
"Ogony" u Albańczyków opisywał Johann Georg von Hahn – XIX-wieczny konsul we wschodniej Grecji i ówczesny autorytet w dziedzinie albańskiej kultury. Według von Hahna ogony mogły być końskie lub kozie, a ich posiadacze mieli dysponować nadludzką siłą i wytrwałością. Cień na rewelacje badacza rzuca jednak fakt, że konsul na łamach swojej pracy sam przyznał się, że nigdy na własne oczy żadnego "ogoniastego" Albańczyka nie widział.
"(...) diabeł jako potwór arcystraszliwy, z płomiennymi błyszczącymi oczyma, z byczymi nozdrzami, grzbietem obrośniętym psią sierścią, z małpim pyskiem na piersi, z kocimi ślepiami na podbrzuszu, z ponurymi łbami psimi na łokciach i na stopach, z łabędzimi nogami i podwiniętym ku górze ogonem półłokciowym"
Gabriel Rzączyński / "Historia naturalis Regni Poloniae"
Spotkaniem z taką osobą pochwalił się za to podróżnik Philip Thornton, który po Bałkanach wędrował w XX wieku. Ta relacja mogłaby uchodzić za bardziej wiarygodną, gdyby nie fakt, że po jakimś czasie zaczął ją kwestionować sam autor. Zapamiętany widok "ogona" zrzucił na karb wypitego tego wieczora alkoholu.
Zarówno von Hahn, jak i Thoronton zarzekali się jednak, że tubylcy raczyli ich szczegółowymi opisami posiadaczy ogonów. Oni również wskazywali na diabelskie pochodzenie ich właścicieli.
Małpi bóg zbiera herbatę
O ile w Krakowie i na Bałkanach pojawienie się dziecka z ogonem zostało uznane za manifestację sił nieczystych, to w Indiach taki "dodatek" do dziś stanowi potwierdzenie ogromnej przychylności bogów. Dlatego Chandre Oram z Zachodniego Bengalu , posiadacz 33-centymetrowego ogona, nie zdecydował się usunąć narośli. Mężczyzna jest dzięki niej uważany za inkarnację małpiego bóstwa Hanumana. Boskie pochodzenie nie przewróciło jednak Hindusowi w głowie – mężczyzna na co dzień pracuje przy zbiorach herbaty.
Na niebiańskim pokrewieństwie Chandre Orama jednak się nie kończy – jego ogon podobno ma też zastosowanie praktycznie i cudownie leczy różne choroby samym tylko dotykiem. Chociaż w Indiach można znaleźć wielu wyznawców Orama jako inkarnacji Hanumana (on sam zresztą chętnie podtrzymuje tę historię), to jego deformacja miała jedną poważną wadę – zniechęciła do małżeństwa około 20 kobiet. Ta zła passa trwała do 2007 r., kiedy Hindus wziął ślub. Jak podaje Wikipedia, żona Orama o swoim mężu i jego "ogonie" wypowiadała się następująco: – Nie wygląda dobrze. Moi rodzice zmarli, kiedy byłam młoda. Moi bracia chcieli, żebym wyszła za mąż, więc musiałam pójść na kompromis i poślubić jego.
Nieco krótszym, bo 13-centymetrowym ogonem mógł się pochwalić inny mieszkaniec Indii. Urodzony w 2001 r. Arshid Ali Khan zdecydował się jednak na usunięcie narośli, bo utrudniała mu ona poruszanie się. Tym samym chłopiec stracił status "boga". Arshid (przez swoich wyznawców nazywany Balaji) podobnie jak Chandre Oram był uważany za wcielenie Hanumana.
Również w przypadku hinduskich posiadaczy ogonów głos zabierają lekarze, którzy sprowadzają wszystkich zainteresowanych na ziemię – zarówno Chandre Oram, jak i Arshid Ali Khan cierpią na rzadką przypadłość, jaką jest rozszczepienie kręgosłupa.
Przepuklina, potworniak, rozszczep…
Ponieważ nie zachowała się żadna dokumentacja medyczna dotycząca "krakowskiego diabełka", lekarzom ciężko jest opiniować, z jaką wadą urodziło się to konkretne dziecko.
– Możemy jednak spekulować na podstawie lokalizacji, w jakiej pojawiła się ta narośl. Mogła to być albo przepuklina oponowo-rdzeniowa, albo też guz typu nowotworowego, zwany potworniakiem krzyżowo-guzicznym – wyjaśnia Maria Włodkowska, rzecznik prasowy Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie.
Włodkowska tłumaczy również, że pierwsza ze wspomnianych deformacji zdarza się raz na 2 tys. ciąż i jest najcięższym i najbardziej złożonym typem rozszczepu kręgosłupa. Potworniaki są rzadsze – pojawiają się raz na 40 tys. ciąż i częściej występują u dziewczynek.
– Nazwa wzięła się stąd, że u dorosłych ludzi guz ten może zawierać w sobie nietypowe elementy tkankowe, np. zęby, włosy, paznokcie albo chrząstki. Przepuklina natomiast bywa porośnięta skórą i może pojawiać się w tym miejscu nadmierne owłosienie – wyjaśnia rzeczniczka.
Lekarze: deformację można usunąć
Część deformacji jest rozpoznawana podczas badań usg matki i może być leczona już w okresie prenatalnym. Lekarze podejmują wtedy próby wewnątrzmacicznego zamknięcia przepukliny. Te zabiegi mogą zmniejszyć niepełnosprawność dziecka, pojawia się jednak ryzyko okaleczenia matki. Niewielkie, nieuszkadzające płodu guzy są usuwane już po narodzinach.
Do dziś nie są jeszcze w pełni poznane przyczyny rozwoju takich wad. – W pewnym odsetku stwierdza się rodzinne występowanie choroby – mówi Włodkowska. Jak podkreśla, według badań części wad można uniknąć, jeśli matka przed planowanym poczęciem oraz w czasie ciąży stosuje profilaktyczne dawki kwasu foliowego.
Po mieście rozszerzają się wersye, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej Izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami kopytkami i ogonem (…). We wtorek chciano "dyabełka" ochrzcić w kościele św. Mikołaja – równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach
"Ilustrowany Kuryer Codzienny"
"Wspólnota strachu"
Zatem od początku. Rodzi się niemowlę dotknięte deformacją – jedną z tych, które poruszają wyobraźnię i pozwalają przypisać im dodatkowe znaczenie. Informacja o tych narodzinach nie zostaje na długo w murach szpitala. Może plotką podzielił się z sąsiadami jeden z pracowników kliniki, może był to któryś z wypisanych tego dnia pacjentów lub ktoś, kto odwiedzał w klinice chorego krewnego. Nie wiadomo, może nawet rodzina niemowlęcia z jakiegoś powodu nie dochowała tajemnicy. Faktem pozostaje, że wieść o "niezwykłych narodzinach" niesie się już po Krakowie i błyskawicznie ewoluuje w plotkę o przyjściu na świat diabła. Szczątkowemu "ogonowi" zaczynają towarzyszyć rogi i kopyta, stworzenie zaczyna ziać ogniem, nie daje się ochrzcić, rozsmakowuje się w najgorszych truciznach… a wszystko to w wyobraźni tłumu, który szturmuje bramy kliniki.
Czy taka podatność na plotkę i przekaz medialny to tylko domena początków XX wieku? Dr Małgorzata Majewska, językoznawczyni i wykładowczyni Uniwersytetu Jagiellońskiego jest przekonana, że dziś też chętnie wierzymy w "niesamowite opowieści". – Wtedy byliśmy znacznie bardziej podatni na wpływ mediów, niż jesteśmy teraz. Był to nowy mechanizm i ludzie nie za bardzo wiedzieli, co się dzieje. Teraz mamy już większą świadomość, aczkolwiek nadal kupujemy historie, że gdzieś wylądowało UFO albo że dzieją się cuda – zauważa Majewska.
Okazuje się też, że ze wszystkich historii najbardziej lubimy te straszne – a "narodziny diabła" z pewnością do takich należą. – Ludzie potrzebują pisać historie, potrzebują się bać. Informacja o tym, że w szpitalu Kopernika rodzi się mały diabełek, ma dużą nośność, ludzie mają o czym mówić, czego się obawiać – tłumaczy Majewska. Podkreśla też, że wspólny strach zaspokaja ludzką potrzebę przynależności i pozwala oswoić to, czego się boimy. Kiedy się czegoś boimy, "możemy o tym bardzo długo rozmawiać, tworząc wspólnotę strachu".
Co robić z tym diabłem?
Kilka dni po urodzeniu się "dyabełka" "Ilustrowany Kurier Codzienny" opublikował wyjaśnienia lekarza. Te jednak nie przekonały krakowian. – Kiedy pojawiły się wyjaśnienia lekarza, w pewnym sensie nie opłacało się w nie wierzyć, bo historia już była zbudowana. Została omówiona wieczorem w domu, mało tego, ludzie nawet przyszli pod szpital, wykonali pewien wysiłek, żeby w historię się zaangażować. Więc w momencie, kiedy ktoś prostuje tę historię, to w pewnym sensie robi się to niewygodne – wyjaśnia Majewska.
Jak dodaje rozmówczyni portalu tvn24.pl, historia o diable tak bardzo przypadła mieszkańcom Krakowa do gustu, bo dotykała każdego z nich.
– Każdy z nas boi się diabła, bo nie wiemy, co z nim zrobić – zauważa Majewska.
Ciała pozorne i opętania
Czy diabeł w Krakowie faktycznie mógłby się narodzić? Według doktryny i tradycji chrześcijańskiej nie jest to możliwe, i to nie tylko dlatego, że stolica Małopolski jest czasem nazywana "miastem stu kościołów" (co jest niedopowiedzeniem – tego typu miejscu kultu jest w Krakowie około 130).
– W demonologii diabeł to anioł, a jako taki jest substancją bezcielesną – tłumaczy o. Aleksander Posacki, jezuita i egzorcysta. Jak dodaje duchowny, "co prawda św. Tomasz i Scholastyka pisali, że Antychryst może przyjmować formę widzialną, jednak dotyczy to raczej ciała pozornego lub opętania". Inaczej mówiąc, między bajki należy włożyć skrzydlate, ogoniaste, ziejące ogniem monstrum – zarówno diabła, jak i smoka wawelskiego.
Egzorcysta: to bzdura i zabobon
Posacki podkreśla, że koncepcja "urodzenia się diabła" w żaden sposób nie jest dopuszczalna w tradycji chrześcijańskiej. Nawet nadawanie Antychrystowi konkretnych cech fizycznych (rogi, ogon) jest dużym nadużyciem. – Jest to bzdura, typowy zabobon – ocenia ostro egzorcysta. Podkreśla, że takie wyobrażenia "nijak mają się do rzeczywistej tradycji chrześcijańskiej, która jest poważna".
Jezuita w swoich obserwacjach posuwa się nawet dalej: w rozmowie z portalem tvn24.pl stwierdza, że takie oswajanie lęku przed Złym bardziej szkodzi, niż pomaga.
– Wszystko można sobie tłumaczyć, ale w tym przypadku jest to błąd, który podważa naukę Kościoła. Trzeba pamiętać, że diabeł to nie tylko lęk, ale też m.in. kłamstwo i niszczenie życia. Za mało strachu też jest szkodliwe – zauważa duchowny. Jak dodaje, takie plotki mogą zaszkodzić osobom, które rzeczywiście potrzebują pomocy.