Dwa lata morderczych przygotowań i jedno marzenie: być pierwszym Polakiem w kosmosie. Wydrukowali z jego podobizną nawet znaczki, ale to Mirosław Hermaszewski sięgnął gwiazd i „lądował” na kopertach oraz pocztówkach. Milczał przez lata po tym, jak jeden z dziennikarzy nazwał go frustratem. Dziś Zenon Jankowski zabiera głos.
Luboń - spokojna miejscowość pod Poznaniem, która przez lata kojarzyła się wszystkim przejeżdżającym ze smrodem unoszącym się wokół zakładów chemicznych. Dziś to "sypialnia" Poznania. To właśnie tu mieszka Zenon Jankowski.
- Mam tu ciszę i spokój* - zapewnia.
80-latek zamieszkał tu kilkanaście lat temu, po przejściu na emeryturę. Gdy zabroniono mu dłużej latać.
Miał zostać leśnikiem
Waży słowa. Opowiada. Że zawodowo nie zamierzał zajmować się lotnictwem, choć samoloty obserwował od dziecka, mieszkając w okolicach lotniska w podpoznańskiej Kobylnicy.
- Chciałem studiować leśnictwo. Nawet papiery na ten kierunek zdążyłem złożyć – mówi Jankowski*.
Do oficerskiej szkoły lotniczej wstąpił w wieku 19 lat, za namową kolegi. W 1963 r. przeniósł się do lotnictwa myśliwsko-bombowego.
Gdy w 1976 r. wytypowano go jako kandydata do lotu w kosmos, miał 39 lat. – Traktowałem to jako kolejne sportowe wyzwanie i możliwość polatania wyżej niż mogłem dotychczas – zapewnia*.
Był wtedy dowódcą pułku i związku taktycznego. Tuż przed włączeniem do grona wybrańców, brał udział w ćwiczeniach wojsk Układu Warszawskiego "Tarcza-76".
– Byłem na przeszkoleniu na samolotach Su-20 ze zmienną geometrią skrzydeł w Krasnodarze. Do Polski wróciłem w marcu. Niewielu pilotów latało wtedy na tych maszynach – wspomina Zenon Jankowski, który był wtedy zastępcą dowódcy brygady w Powidzu*.
Tam pokazał swój kunszt i to właśnie te wyczyny przesądziły, że dołączono go do grupy.
W cieniu ABBY
Przygotowania do pierwszego historycznego lotu Polaka w kosmos odbywały się w tajemnicy. Jesienią 1976 r. cała Polska żyła przyjazdem zespołu ABBA i jej koncertem w Studiu 2. W tym czasie otwierano także "gierkówkę", czyli trasę Warszawa - Katowice, a w telewizji emitowano pierwszy odcinek serialu "07 zgłoś się". Nikt nie wspominał o tym, że trwa poszukiwanie osoby, która znajdzie się na pokładzie radzieckiego statku w ramach międzynarodowego programu kosmicznego Interkosmos.
Kandydatów wybierano wśród najlepszych w kraju pilotów samolotów odrzutowych. Pierwotnie wytypowano 71 osób. Po kolejnych selekcjach grupa ta zawęziła do 10 mężczyzn (dopiero od tego etapu włączono Jankowskiego), która pojechała na zgrupowanie w Zakopanem. Po dwóch tygodniach morderczych treningów w Tatrach wybrano pięciu kandydatów, którzy przeszli kolejne testy i szkolenia w Polsce i Związku Radzieckim. Wkrótce to grono pomniejszyło się o jedno nazwisko.
W finałowej czwórce znalazł się Tadeusz Kuziora:
Ostatecznie 27 listopada 1976 r. w grze pozostała dwójka - Mirosław Hermaszewski i Zenon Jankowski.
„Zatapiali” ich w kapsule, tworzyli „żywą tratwę”
W grudniu 1976 r. trafili oni do Centrum Wyszkolenia Kosmonautów im. Jurija Gagarina w Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą. Tam rozpoczęli trwające półtora roku przygotowania do lotu, wraz z kandydatami z Niemieckiej Republiki Demokratycznej i Czechosłowacji.
Szóstkę pilotów z tych trzech krajów najpierw czekały dwa miesiące kursu teoretycznego i treningów, które miały zwiększyć ich odporność na przebywanie w stanie nieważkości, przyzwyczaić do takich warunków organizm. Następnie przez pięć miesięcy zapoznawali się z konstrukcją i obsługą statku Sojuz 30 i stacji orbitalnej Salut 6 oraz przechodzili kolejne treningi przystosowujące do nieważkości, lądowania w ekstremalnych warunkach czy zachowania się podczas problemów z lotem.
– Urządzenia treningowe odtwarzały wszystko, z wyjątkiem stanu nieważkości. Cała reszta była symulacją tego, co może nas spotkać w normalnym statku – wyjaśnia Jankowski*.
Treningi były mordercze. Część z nich odbywała się na głębinach Morza Czarnego. Tam na przykład wrzucano ich do wody w skafandrach i kazano wypłynąć na powierzchnię, utworzyć "żywą tratwę" i tak czekać, aż zostaną wciągnięci na "łódź ratunkową". Innym razem - już każdy z radzieckim partnerem - musieli wyswobodzić się z opadającej na dno ciasnej kapsuły, kręcącej się wokół własnej osi, wypłynąć na powierzchnię i świecami dymnymi wezwać pomoc.
WIĘCEJ ZDJĘĆ NA STRONIE NARODOWEGO ARCHIWUM CYFROWEGO
Poznawali też każdą fazę lotu - od startu, przez połączenie ze stacja orbitalną, po lądowanie. Symulacje lotu miały ich przygotować do sytuacji, w których z systemu automatycznego muszą przejść na ręczny. Do tego doszły typowe aktywności fizyczne - Hermaszewski z Jankowskim grali w piłkę, ćwiczyli gimnastykę i biegali - zarówno normalnie, jak i z nartami na nogach. Do tego uczono ich przeprowadzania reportaży. Wizyta Polaka w kosmosie musiała być bowiem odpowiednio wykorzystana propagandowo. Miała utwierdzać społeczeństwo, że "słuszną linię ma nasza władza", a Polska to silny gracz na arenie międzynarodowej.
Kluczowy partner?
W lipcu 1977 roku zapadła jedna z kluczowych decyzji, która miała wpływ na to, który z Polaków poleci w kosmos. Komisja wybrała dwuosobowe załogi. Dowódcą Mirosława Hermaszewskiego został Piotr Klimuk, a Zenona Jankowskiego - Walerij Kubasow. Byli to doświadczeni radzieccy kosmonauci. Różniła ich jednak jedna rzecz - Klimuk był wojskowym, Kubasow - cywilem. A wówczas na czele każdej z radzieckich załóg, które od czasów lotu Gagarina wysyłano w kosmos, zawsze stawał mundurowy...
- Uwzględniając w tych latach bardzo silną pozycję armii w społeczeństwie radzieckim, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że ten z nas, kto znalazł się w załodze z kosmonautą oficerem od razu był w lepszej pozycji wyjściowej niż ten, którego dowódcą został kosmonauta cywilny – mówił Zenon Jankowski w filmie "Ten drugi. Zenon Jankowski".
Polacy o rodaku, który poleci w kosmos, po raz pierwszy dowiedzieli się pod koniec marca 1978 r. Jak informowały gazety, radziecko-polska misja będzie trwać osiem dni. Nazwiska wybrańców nie padły. O tych dowiedzieli się już po starcie statku Sojuz 30, czyli 27 czerwca.
Oficjalna decyzja o wyborze pary Klimuk-Hermaszewski zapadła 25 czerwca, czyli dwa dni przed lotem.
A to spowodowało, że władze szykujące materiały propagandowe na to wielkie święto, musiały być gotowe na start każdego z kandydatów. Między innymi wydrukowano znaczki pocztowe z wizerunkami zarówno Hermaszewskiego, jak i Jankowskiego.
Co przesądziło o takim wyborze? To wiedzą jedynie ci, którzy go dokonywali. Obaj kandydaci osiągali bowiem podobne wyniki w testach. Co więcej, przeciążenia lepiej znosił Jankowski. Za poznaniakiem przemawiał też wzrost - niższy kandydat lepiej nadawał się do radzieckiego statku kosmicznego.
- Dobre półtora roku pracowali ciężko, równorzędnie. A potem te decyzje. Trudno jest mi powiedzieć, dlaczego akurat Hermaszewski, a nie Jankowski – mówił "Faktom" TVN gen. Tadeusz Kuziora, który znalazł się w finałowej czwórce kandydatów.
Jak mówi Jankowski, była między nimi pewna różnica charakterologiczna. On traktował rywalizację „po sportowemu”. Twierdzi, że nie oglądał się na profity, a chciał po prostu osiągnąć swoje lotnicze apogeum.
– Powtarzałem, że jestem pilotem, za którym nikt i nic nie stoi, i dołożę maksimum wysiłku, aby nie zawieść pokładanego we mnie zaufania, jak przystało na poznaniaka – mówi.
Jak dodaje, gdy zorientował się, że szanse dla obu kandydatów nie są jednakowe, chciał spasować, ale było już na to zbyt późno. Za Hermaszewskim miały przemawiać: jego życiorys, rodzinne wsparcie oraz atmosfera przychylności ze strony głównego decydenta – gen. Jaruzelskiego.
– Faktem jest, że jego starszy brat gen. Władysław Hermaszewski był w Gwiezdnym Miasteczku w newralgicznym momencie, czyli tuż przed ogłoszeniem kompletacji załóg, podobnie jak ojciec Vladimira Remka – zwraca uwagę Jankowski*.
Jankowski przez lata nie chciał komentować tego wyboru. Odmawiał wszelkich wywiadów i odrzucał zaproszenia do programów telewizyjnych. Po długich namowach, zgodził się ze mną porozmawiać. Jego wspomnienia znalazły się w książce "Miasto nie do Poznania". Co jego zdaniem było decydujące?
– Osoba płk. Klimuka przesądzała sprawę, zważywszy na jego dotychczasowy dorobek zawodowy oraz polityczny – został zastępcą ds. politycznych Centrum Wyszkolenia Kosmonautów. Będąc w Komitecie Centralnym Komsomołu, tuż po locie awansował na stopień generała, a później został komendantem Centrum – mówi Jankowski*.
Z jego relacji wynika, że kwestia tego, czyim dowódcą będzie Klimuk, ważyła się do samego końca.
Generał Władimir Szatałow, ówczesny szef do spraw kosmicznych z ramienia ministra obrony ZSRR, miał odczytać Jankowskiego w załodze z płk. Klimukiem, by po chwili to sprostować i poinformować, że to Hermaszewski będzie z nim w parze, a dowódcą Jankowskiego będzie Kubasow.
Było nawet tak, że gdy rakieta stanęła w hangarze, to siedzenia – przygotowane indywidualnie – były dopasowane do Jankowskiego i Kubasowa – mówił w programie „Zwarte szeregi, czyli z archiwum Czołówki” Kazimierz Steć, dziennikarz i kolega Jankowskiego. Ten fakt może wskazywać na to, że jeszcze kilka dni przed odlotem to Jankowskiego brano za poważniejszego kandydata*.
Ale kosmos!
27 czerwca 1978 roku o godz. 17.27 Klimuk i Hermaszewski wystartowali z kosmodromu Bajkonur na statku Sojuz 30. Po dwóch dniach załoga połączyła się ze stacją orbitalną Salut-6. Lot trwał 7 dni, 22 godziny, 2 minuty i 59 sekund. Zenon Jankowski start statku oglądał z punktu obserwacyjnego. Tam pełnił funkcję konsultanta kierownika lotu.
Hermaszewski szybko stał się bohaterem pierwszych stron gazet. Początkowo czytelnicy mogli poznać także sylwetkę Jankowskiego, a nawet przeczytać rozmowy z jego nauczycielami. Szybko jednak dubler znalazł się w cieniu, a z czasem kompletnie o nim zapomniano.
Jak potoczyły się losy Jankowskiego po kosmicznej przygodzie? Dlaczego postanowił zamilknąć? Postać niedoszłego kosmonauty oraz jego wspomnienia z tamtych przygotowań znajdziecie w książce "Miasto nie do Poznania". Tam też wiele innych ciekawostek związanych ze stolicą Wielkopolski: dowiecie się, jak znikała poznańska Wenecja, przeczytacie o niezwykłych historiach z poznańskiego zoo, wieży, która zainspirowała Freddiego Mercury'ego czy o butach, które wykonano dla papieża Jana Pawła II.
Książka ukazała się 26 kwietnia nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.
Polecamy też pierwszą książkę Filipa Czekały - "Historie warte Poznania. Od PeWuKi i Baltony do kapitana Wrony" i historie w niej zawarte. Ich przedsmak znaleźć można było na portalu.
Czytaj o:
historii półmilionowego obywatela Poznania
szkole, która przejechała setki kilometrów na torach