PiS potrzebuje obecnie Andrzeja Dudy bardziej niż głowa państwa swojej dawnej partii. Dla formacji Jarosława Kaczyńskiego zbliża się druga, znacznie trudniejsza połowa kadencji. Żeby przeprowadzić następne zapowiadane zmiany, a przede wszystkim, aby wygrać trzy kolejne kampanie wyborcze (samorządową, europejską i parlamentarną), PiS musi mieć prezydenckie wsparcie. Dla Magazynu TVN24 pisze prof. Antoni Dudek.
Poniedziałkowa decyzja prezydenta Andrzeja Dudy o zawetowaniu dwóch z trzech ustaw, mających radykalnie przebudować polskie sądownictwo, to najważniejsze wydarzenie w polskiej polityce od czasu podwójnych wyborów z 2015 r. Nie wiadomo oczywiście, jak dalej ułożą się relacje głowy państwa z PiS, ale mało realny jest wariant odbudowy tak bliskiego poziomu relacji - w istocie polegającej na podporządkowaniu - który łączył obie strony przez minionych kilkanaście miesięcy. Potwierdzają to kolejne wypowiedzi wściekłych polityków PiS, przez zaciśnięte zęby cedzących zdania o rozczarowaniu i przejęciu przez prezydenta odpowiedzialności za reformę sądownictwa - czasem tylko okraszających to formułką o prawie głowy państwa do weta. Ich prawdziwe nastroje oddają fora internetowe prawicowych portali, na których zaroiło się od oskarżeń i obelg pod adresem Andrzeja Dudy.
Odpowiedzi na pytanie, jak do tego doszło, padają różne. Przywódcy opozycji akcentują znaczenie protestów społecznych, których dynamika - mimo środka wakacji – była wyraźna, a udział w nich młodych Polaków widoczniejszy niż na wcześniejszych demonstracjach przeciwników PiS. Z pewnością miały one wpływ na decyzję prezydenta, podobnie jak sygnały płynące od hierarchii kościelnej oraz z zagranicy, na czele z tym najważniejszym - z amerykańskiego Departamentu Stanu.
Jednak wydaje się, że przede wszystkim to ostentacyjne lekceważenie prezydenta przez jego własny obóz polityczny po prostu musiało się prędzej czy później skończyć. I nie chodzi tu wyłącznie o pamiętne wypowiedzi i zachowania ministrów Macierewicza, Ziobry i Waszczykowskiego czy nawet trudno skrywaną niechęć czołowych polityków PiS wobec skądinąd ryzykownego prezydenckiego pomysłu konstytucyjnego referendum opiniodawczego. W istocie rzeczy był to tylko dostrzegalny dla opinii publicznej wierzchołek góry lodowej, jaka wyrosła między Nowogrodzką a Pałacem Prezydenckim.
PiS potrzebuje prezydenta Dudy
Powstanie tej góry było w pewnym stopniu nieuchronne i wynikało z fundamentalnej wady obecnej konstytucji, fundującej Polakom dwugłową egzekutywę. To ona umożliwiła m.in. pamiętną "szorstką przyjaźń" prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera, wywodzących się przecież z tego samego obozu politycznego. Jednak obecny konflikt pozostaje autorskim dziełem prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który nie tylko sam nie zadbał o budowanie autorytetu prezydenta, każąc mu przyjeżdżać po nocy do swego domu na Żoliborzu i zaprzysięgać w podobnych okolicznościach sędziów TK, ale przede wszystkim dopuścił do tego, że w PiS-ie zaczęto postrzegać Andrzeja Dudę tak, jak to bezlitośnie przedstawił Robert Górski w "Uchu prezesa".
Fakty są jednak takie, że to PiS bardziej potrzebuje obecnie Andrzeja Dudy niż głowa państwa swojej dawnej partii. Po dwóch latach sprawowania urzędu prezydent dał w końcu znać Nowogrodzkiej, że to PiS zawdzięcza mu znacznie więcej niż on PiS-owi. Bez jego zwycięstwa wiosną 2015 r. prezes Kaczyński siedziałby dalej w ławach opozycji i pacyfikował kolejne wybuchy wewnątrzpartyjnego niezadowolenia. I aby wygrać trzy kolejne kampanie wyborcze (samorządową, europejską i parlamentarną), w latach 2018-2019 PiS będzie potrzebował prezydenckiego wsparcia.
Dopiero po ich zakończeniu Duda może – ale wbrew pozorom wcale nie musi – poprosić PiS o wsparcie dla swej reelekcji. Dlaczego nie musi? Po pierwsze, może się okazać, że po najbliższych wyborach parlamentarnych PiS będzie potrzebował reelekcji Dudy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Będzie tak, jeśli sondażowa popularność prezydenta znacząco przewyższy wyniki uzyskiwane przez Prawo i Sprawiedliwość, a partia ta utraci zdolność do samodzielnego sprawowania władzy czy wręcz przegra wybory. Po drugie zaś dlatego, że przez najbliższe trzy lata Duda może zbudować sobie samodzielną pozycję polityczną i zapracować na coś więcej niż tylko na wzmiankę o PiS-owskim prezydencie notariuszu.
Prezes waży słowa
Nikt dziś nie wie, jak ułożą się relacje prezydenta z jego dawną partią. Nie wie tego ani Andrzej Duda, ani Jarosław Kaczyński, choć to oczywiście ten ostatni będzie miał w tej sprawie najwięcej do powiedzenia. To od niego zależeć będzie, na jaki poziom krytyki prezydenta pozwoli swoim podwładnym w najbliższych tygodniach i czy sam nie postanowi – jak to mu się zdarzało w przeszłości – publicznie wytoczyć oskarżeń wobec nielojalnego współpracownika, który przecież tyle mu zawdzięcza. Pierwsza wypowiedź Kaczyńskiego na ten temat, wygłoszona w czwartek w TV Trwam, w której ograniczył się do określenia decyzji Dudy mianem błędu, wskazuje, że prezes PiS na razie zamierza ważyć słowa. Warto też zauważyć, że w roli głównych krytyków decyzji prezydenta wystąpili Zbigniew Ziobro oraz jego zastępcy na czele z Patrykiem Jakim, którzy są politykami Solidarnej Polski, a nie PiS. Z kolei Ryszard Terlecki, który jeszcze w poniedziałek sugerował, że działanie prezydenta pomogło "osiągnąć układowi chwilową przewagę", później był już znacznie bardziej powściągliwy.
Jeśli nastąpi wyciszenie wojennej retoryki, to papierkiem lakmusowym wzajemnych relacji stanie się los prezydenckich projektów ustaw o SN i KRS w parlamencie. PiS może je szybko i bez istotnych poprawek uchwalić już wczesną jesienią, ale może też potraktować tak, jak prezydencki pomysł konstytucyjnego referendum opiniodawczego lub pozmieniać w toku prac legislacyjnych, przywracając zawetowany właśnie kształt. A wtedy Andrzej Duda może uznać, że został oszukany i konflikt znów się zaogni. Jedno jest pewne: pełnego zaufania nie da się już odbudować, chyba że zakłada się – bo i taka hipoteza już się pojawiła – że mamy do czynienia z wymyśloną przez Kaczyńskiego operacją gry w "złego i dobrego policjanta", o której wiedzą oczywiście tylko prezes PiS i prezydent. W takim, cokolwiek fantastycznym, scenariuszu weto służyło rozładowaniu napięcia społecznego i zaniepokojenia zagranicy oraz odzyskaniu przez prezydenta centrowych wyborców, a radykalna reforma SN oraz KRS i tak wejdzie w życie po kosmetycznych poprawkach kilka miesięcy później.
Media i służby specjalne – będą kolejne reformy
Jeśli PiS poprze i szybko uchwali prezydenckie projekty ustaw, wówczas powróci sprawa referendum konstytucyjnego. Dudzie trudno jest się z niego wycofać, a dla Kaczyńskiego jawi się ono jako ryzykowny plebiscyt na temat rządów jego partii. Jeśli bowiem dojdzie do tego referendum, a liderzy opozycji skorzystają z okazji i zaapelują o udział w nim swoich zwolenników, to jego rezultat musi się zamienić w swoisty plebiscyt. Jego wynik – nawet przy wysoce prawdopodobnej frekwencji poniżej 50 proc., która uczyni rezultaty niewiążącymi – będzie miał istotny wpływ na nastroje społeczne i zachowania wyborcze Polaków.
Z kolei odrzucenie przez zdominowany przez PiS Senat prezydenckiego wniosku o referendum musi się skończyć gwałtownym zaognieniem konfliktu. Tymczasem prezes Kaczyński już zapowiedział kolejne reformy dotyczące służb specjalnych i mediów. Każda z nich może stać się zarzewiem równie dużego sporu z opozycją, co zawieszona, ale nie rozstrzygnięta przecież ostatecznie bitwa o kształt sądownictwa. PiS nie przeprowadzi żadnej z nich bez poparcia głowy państwa, a to już nigdy nie będzie tak oczywiste jak dawniej.
Kolejnym czynnikiem, który jeszcze w tym roku może wpłynąć na stan relacji między prezydentem a PiS będzie zapowiadany na jesień przegląd Rady Ministrów i ewentualne zmiany kadrowe. Formalnie prezydent nie ma to żadnego wpływu, ale obserwując dotychczasowe relacje głowy państwa i jego urzędników z szefami MON, MSZ i Ministerstwa Sprawiedliwości, nie sposób nie zauważyć, że ich ewentualne odejście zostałoby bardzo dobrze przyjęte przez Dudę i mogłoby poprawić relacje między pałacem a Nowogrodzką. Sądząc po tym, jak bardzo krytycznie tych ministrów oceniają Polacy, to można uznać, że na ich odejściu mógłby też zyskać wizerunkowo rząd PiS. Nie od dziś jednak wiadomo, że nie jest to argument, z którym prezes Kaczyński specjalnie się liczy. Zwłaszcza na dwa lata przed terminowymi wyborami do parlamentu.
Będzie partia prezydencka?
Weta Dudy wywołały też falę spekulacji na temat ewentualnego tworzenia przez prezydenta własnego obozu politycznego. Obecnie wydaje się to mało realne, zwłaszcza jeśli ktoś rozumie przez to powołanie do życia struktury alternatywnej wobec PiS. Przy założeniu, że konflikt na linii Kaczyński-Duda nie wymknie się spod kontroli – a ten wariant wydaje się dziś najbardziej prawdopodobny, bo jest najkorzystniejszy dla obu stron – to prezydent będzie stopniowo gromadził wokół siebie pisowskich dysydentów w rodzaju Krzysztofa Łapińskiego, którego zapewne nie przez przypadek zrobił swoim rzecznikiem.
Ilu ich będzie i czy istotnie prezydent okaże się dla nich atrakcyjnym punktem odniesienia, będzie zależało od notowań sondażowych PiS oraz sytuacji wewnątrz tej partii w drugiej, znaczniej trudniejszej połowie kadencji. Jeśli jednak konflikt wymknie się spod kontroli, to dla przyszłości politycznej Dudy znacznie ważniejsze będzie przyciągnięcie tych środowisk, które – poza Polską Razem Gowina - nie mają dziś związków z PiS. W pierwszej kolejności chodzi tu o polityków ruchu Kukiza, ale być może również niektórych działaczy PO, PSL oraz mniejszych centroprawicowych formacji, które nie dały się zwasalizować PiS-owi.
Patrząc jednak na biografię polityczną Andrzeja Dudy, nie wydaje się prawdopodobne, żeby prezydent zdecydował się na tak daleko idący krok. Chyba że zmusi go do tego sam Kaczyński, ogłaszając oficjalnie, że prezydent nie otrzyma poparcia ze strony PiS-u w 2020 roku. Na to jednak – jak na razie – się nie zanosi.
Autor jest politologiem i historykiem, profesorem zwyczajnym w Instytucie Politologii UKSW.