W środku amazońskiej dżungli Indiana Jones próbuje ukraść złotego bożka. Uruchamia mechanizm, który zsyła na niego wielką, okrągłą skałę. Jones ucieka przed nią korytarzami, by cudem uniknąć śmierci. 30 lat później łudząco podobne kamienne sfery odkrywa w Bośni pewien archeolog.
Próbując odpowiedzieć na pytanie, czym są, można tylko rozłożyć ręce. Nie wiadomo. Nie wiadomo, skąd się wzięły, dlaczego znajdują się akurat w tym miejscu i czy z całą pewnością to dzieło ludzi. Wiadomo na razie tyle, że są i nigdzie na świecie nie znaleziono większych, podobnych struktur.
Nieoficjalna historia świata
Tam, gdzie pojawia się zbyt wiele niewiadomych, pojawiają się też ludzie, którzy zdają się mieć odpowiedzi na wszystkie pytania. Narratorem tej opowieści jest archeolog wyklęty przez świat nauki, acz z honorami przyjmowany w rodzinnej Bośni i na przykład w Rosji. Samir Osmanagić.
Archeolog na co dzień mieszka w Houston w Teksasie i tam prowadzi prywatne wykłady. Doktorat obronił w Sarajewie, bo z dużą dozą pewności można przypuszczać, że w niewielu innych miejscach jego pracę eksperci uznaliby za stricte naukową. Osmanagić uzbrojony w wytarty kapelusz z szerokim rondem koloru ziemi pozuje na zdjęciach na Indianę Jonesa. Rzecz jasna tak właśnie nazywa się go w Bośni.
To tam, w miejscu, do którego nie dotarł Google Street View, a zdjęcia z kosmosu pokazują tylko ciemne, niewyraźne połacie lasów, przedstawił "odkrycie", które zainteresowało świat nauki. Kamienne sfery – czym by nie były – stanowią zagadkę.
Osmanagić twierdzi, że są dziełem zaginionej cywilizacji, która istniała w Europie, ale o której jacyś "oni", układający w ciemnych gabinetach "oficjalną" historię cywilizacji, postanowili dawno temu milczeć i z jakichś przyczyn nie chcą napisać historii gatunku ludzkiego na nowo.
Osmanagić jednak nie wysnuł wniosku o istnieniu tej tajemniczej cywilizacji na dzisiejszych Bałkanach tylko na podstawie tych kilkunastu znalezisk w środku lasu. Ma na myśli też inne, wcześniejsze i większe.
Piramida Słońca i starożytna Iliria
11 lat temu, w październiku 2005 r., gruchnęła wiadomość: w Bośni znaleziono piramidę. A właściwie nie tyle ją znaleziono, co odkryto, bo wcześniej uważano ją po prostu za górę wyglądającą jak ostrosłup. Gęsto porośnięta lasem, z miasteczkiem Visoko u swego podnóża – położonym 30 km na północ od Sarajewa – zwróciła ponoć uwagę Osmanagicia, który wcześniej w tamtym miejscu nie przebywał. Archeolog dokonał pomiarów, m.in. kątów nachylenia zboczy, zbadał kierunki świata, jakie wyznaczają szczyty boków ostrosłupa u jego podstawy i ogłosił, że stoi przed 213-metrową piramidą.
Pomiary nie kłamią, natura nie stworzyłaby przecież czegoś tak idealnie symetrycznego w kształcie innym niż owalny, gdyż – jak powszechnie wiadomo – kuliste obiekty są kuliste, bo w nich energia rozkłada się najlepiej. Idealny ostrosłup w naturze podobno nie istnieje – mówił. Po chwili zorientował się też, że niedaleko istnieją jeszcze dwa podobnie dziwnie wzniesienia. Uznał wszystko to za kompleks trzech piramid podobny do tego z Teotihuacan w Meksyku, wokół którego przez tysiąc lat rozwijał się w Ameryce Środkowej kult wielu plemion indiańskich.
Kiedy więc – po miesiącach sensacyjnych odkryć, pierwszych wywiadów dla prasy bulwarowej, ekspedycji organizowanych przez dziesiątki domorosłych archeologów i fanów fantastyki Daenikena – Osmanagić ochłonął i ochłonęły media, postanowił rozpocząć wykopaliska. Wewnątrz "piramidy" – był pewny – znajdzie dziesiątki korytarzy, a w nich dowody na istnienie starożytnej kultury, najprawdopodobniej Ilirów, o których wiadomo niewiele, ale m.in. tyle, że jeszcze przed czasami świetności Cesarstwa Rzymskiego jej przedstawiciele zamieszkiwali Bałkany i wschodnie wybrzeża Adriatyku.
Iliria to nazwa na południu Europy dobrze znana. Kraina zamieszkiwana przez lud, o którego początkach wiadomo niewiele, w pierwszych wiekach naszej ery została opanowana przez kolejne barbarzyńskie plemiona przybywające z Azji, a w końcu też Słowian – Chorwatów i Serbów, którzy m.in. z ziem dzisiejszej Polski przybyli tam w V i VI wieku. Ilirowie, których słowiańscy najeźdźcy mieli ostatecznie wchłonąć, choć część badaczy twierdzi, że ich garstka uciekła w góry Bałkanów i po wiekach przybyła ponownie nad Adriatyk jako Albańczycy, przeżyli jeszcze swój renesans w XIX wieku. Wtedy kształtujący swoją nowoczesną tożsamość narodową południowi Słowianie, próbując stworzyć jedno państwo, odwołali się właśnie do tego mitu. Powstał ruch narodowy zwany iliryzmem, do dziś stanowiący ważny komponent zbiorowej tożsamości żyjących tam narodów.
Piramida jest więc dziełem Ilirów – uznał Osmanagić i do dziś nic go od tej teorii nie odwiodło. Niestraszni okazali mu się badacze z całego świata, którzy w ostatniej dekadzie przybywali na miejsce i wynajmując pokoje w małych hotelach miejscowości Visoko lub w samym Sarajewie, dzień po dniu docierali pod Piramidę Słońca (tak nazwał ją przez odniesienie do obiektu z Meksyku) i dokonywali swoich pomiarów.
Okazali się niewdzięczni. Ustalili, że piramida piramidą nie jest – kąty nachylenia jej "ścian" nie są sobie równe, bloki skalne mają różne szerokości i długości. Całość nie stanowi jednolitej konstrukcji i mamy po prostu do czynienia z formą skalną – o rzadkim co prawda kształcie, wciąż jednak pozostającą zwyczajną górą.
Osmanagić mimo to cierpliwie tłumaczył, że jednak nie, że czegoś w tym miejscu nie widzą, i nie ustawał w poszukiwaniach. Zdobywając pieniądze od prywatnych darczyńców, kontynuował wykopaliska, narażając życie górników i okolicznych mieszkańców, wprowadzając ich do środka "piramidy" i nakazując kopanie. Przez ponad 10 lat nie znalazł niczego, czym przekonałby do siebie świat nauki i gdy – mimo względnie dużej wciąż popularności obiektu wśród turystów odwiedzających Bośnię – jego nazwisko przestało się wyświetlać w zachodnich mediach, pojawiły się one – tajemnicze kamienne sfery.
Kamienne sfery
Z dala od piramid, w lasach górzystej, centralnej Bośni, około 130 km na północ od Sarajewa, na obrzeżach miejscowości Zavidovići, wiosną tego roku Osmanagić pojawił się z fotoreporterami i pokazał im 15 kamiennych sfer różnej wielkości, leżących w starym korycie okolicznej rzeki.
Osmanagić, przyglądający im się wyjątkowo bacznie, uznał, że to absolutnie niemożliwe, by były dziełami natury. Są tak ciężkie, tak mocno "zbite" i jednorodne w swej budowie, że wyglądają na odlane w formach. Największa z nich ma średnicę ponad 3 m i masę 35 ton.
Gdy to ogłosił, świat nauki znów się rozbawił, widząc w tym "rękę Osmanagicia". Niektórzy powstrzymali się jednak przed wydaniem wyroku. Nie wypadało im, bo obiektów nie zbadali. Dodatkowo na Zachodzie napisały o tym m.in. "Time" i "Forbes". Coś, co z pewnością znalazło się w rubryce "ciekawostki", na nowo przypomniało badaczom pytania o naturę znaleziska.
Podobne kamienne sfery odnajdywano już przed wiekami, ale też w poprzednim stuleciu w basenie Morza Śródziemnego. Odkryto je również w Nowej Zelandii i w kilku miejscach Ameryki Środkowej, m.in. w Meksyku i Kostaryce.
Na antypodach ukazały się kiedyś ludzkim oczom na jednej z plaż; leżąc obok siebie w piasku, obmywane falami oceanu, wyglądały jak rekwizyty z zapomnianej sztuki. W Kostaryce setki tych obiektów – około 300 – znaleziono od lat 30. do 60. minionego wieku. Pierwsze z nich odkryto w czasie prac polowych w jednym z tradycyjnie rolniczych regionów kraju. Te nowozelandzkie, meksykańskie i np. francuskie (Korsyka) uznano za twory natury. Te z Kostaryki – znalezione na terenach zamieszkałych przez cywilizacje i kultury prekolumbijskie – za twory ludzkich rąk.
W Bośni jak w Kostaryce?
Samir Osmanagić trzyma się tego faktu mocno. Nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego sfery, które bada, "pojawiły się" właśnie w tym miejscu, w którym nie ma żadnych znanych stanowisk archeologicznych. Uważa jednak, że istnieje jakiś związek pomiędzy nimi a piramidami, tak jak – być może – istnieje związek między sferami i piramidami Ameryki Środkowej (choć nikt tego do dziś nie udowodnił ponad wszelką wątpliwość). Archeolog twierdzi, że mają kilka tysięcy lat. Tego, czy ma rację, żadna zagraniczna czy międzynarodowa komisja jeszcze nie zbadała.
Okoliczni mieszkańcy, którzy o ich istnieniu wiedzą od pokoleń, dają jednak dowody na to, jak daleko pragnie sięgać ludzka wyobraźnia. Ten szczegół opowieści też łączy pierwsze informacje o znaleziskach z Bośni i Kostaryki.
Kamienne sfery znalezione nieopodal miasteczka Zavidovići już w latach 30., według miejscowych przekazów ukazały się po wielkiej powodzi w regionie w 1936 r., gdy z terenów wycofała się woda, a wraz z nią osunęła się ziemia. Ludzie myśleli, że w sferach znajdą złoto. Przybyli z narzędziami, chcąc je rozłupywać. Próbowali całymi tygodniami, w wielu grupach, różnymi siłami, ale w środku nie znaleźli niczego. Dziś około 20 kamiennych kul leży rozłupanych w całej okolicy. Nietkniętych przetrwało 15.
Taki sam los spotkał dziesiątki obiektów w środkowoamerykańskim kraju. Tam też z jakichś powodów ludzie wierzyli w to, że znajdą w nich ukryte złoto.
Osmanagić wie już zatem, że go tam nie ma. Nie wie natomiast (nawet jeżeli twierdzi inaczej), dlaczego pojawiły się one akurat w tym miejscu. Na wszelki wypadek w czerwcu archeolog zaprosił do Bośni przedstawicieli plemion współczesnych Majów. Ci przelecieli Atlantyk, by pewnego wieczoru usiąść przy ogniskach rozpalonych wokół kamiennych sfer i odprawić modlitwy do świata.
Ich najwyższy przedstawiciel powiedział, że czuje w tym miejscu energię planety. Archeologowi to wystarcza.
O wizycie wodza Majów poinformowała już nowo utworzona strona "Rezerwatu Kamienne Kule – Zavidovići". Na innych zdjęciach widać turystów z Norwegii, Szkocji i Japonii. Mają w rękach kijki.
Bośnia to doskonałe miejsce na nordic walking i odkrywanie zagadek wszechświata.
Na zdjęciach jest też Samir Osmanagić. Uśmiecha się. Wygląda na szczęśliwego.