Rosyjska obrona przeciwlotnicza spędza sen z powiek amerykańskim generałom. W Pentagonie przyznają, że to większe zagrożenie niż lotnictwo Rosji. Rozbudowywane systemy wyrzutni rakietowych i radarów zamykają dostęp do różnych części Europy, niwelując przewagę konwencjonalną NATO. Jak skuteczne jest to narzędzie, pokazuje wojna w Syrii, w której Rosjanie ustanowili faktyczną strefę zakazu lotów dla samolotów koalicji.
Rosyjska obrona przeciwlotnicza spędza sen z powiek amerykańskim generałom. W Pentagonie przyznają, że to większe zagrożenie niż lotnictwo Rosji. Rozbudowywane systemy wyrzutni rakietowych i radarów zamykają dostęp do różnych części Europy, niwelując przewagę konwencjonalną NATO. Jak skuteczne jest to narzędzie, pokazuje wojna w Syrii, w której Rosjanie ustanowili faktyczną strefę zakazu lotów dla samolotów koalicji.
Pojawiają się kolejne ostrzeżenia, że w razie wojny NATO nie będzie w stanie obronić swej wschodniej flanki, a przynajmniej dużej jej części. Niedawno Atlantic Council wskazała, że wzmacnianie wschodniej flanki Sojuszu idzie zbyt wolno, zaś armie wielu członków NATO wciąż są w kiepskiej kondycji. Wcześniej amerykański think tank RAND przeprowadził na zlecenie Pentagonu gry wojenne, z których wynika, że Rosjanie mogą podbić kraje bałtyckie w niecałe trzy doby.
Co tymczasem mówi naczelny dowódca sił sojuszniczych NATO gen. Philip M. Breedlove? Siłom szybkiego reagowania Sojuszu, czyli tzw. szpicy przejście do działania zabierze więcej niż 72 godziny, choć pierwotnie najwięksi optymiści mówili o 48 godzinach. – Jeśli tak rzeczywiście jest, to Rosja byłaby w stanie zaatakować i okupować Europę Wschodnią szybciej, niż my moglibyśmy zmobilizować wojsko – zauważa były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen, zwolennik stałych baz Sojuszu w Europie Środkowej i Wschodniej.
Podczas gdy machina wojenna NATO rozkręca się bardzo powoli, a proponowane kroki są dalece niewystarczające, by mieć pewność, że odstraszą Rosjan, Moskwa intensywnie od kilku lat militaryzuje regiony graniczące z państwami Sojuszu i obecnie ma tu ogromną przewagę w siłach konwencjonalnych. Najwięcej powodów do obaw mają Estonia, Łotwa i Litwa – dziś praktycznie bezbronne.
Strategiczna Suwalszczyzna
Zmasowane uderzenie na kraje bałtyckie da ich sojusznikom bardzo mało czasu na działanie, zaś jedyne lądowe połączenie z resztą NATO biegnie przez Suwalszczyznę. I to właśnie jest jeden z najsłabszych punktów obrony na wschodniej flance NATO. Ten pas terytorium na pograniczu polsko-litewskim między Białorusią a obwodem kaliningradzkim Litwini zwykli nazywać "trójkątem suwalskim" (Puńsk – Sejny – Suwałki), ale analitycy mówią o korytarzu lub przesmyku suwalskim, porównując go do "przesmyku Fulda" w Niemczech, gdzie w czasach zimnej wojny NATO przygotowywało się na główne uderzenie Sowietów.
W bardzo krótkim czasie Białorusini i Rosjanie mogą połączyć się i zablokować granicę Polski z Litwą, w ten sposób izolując trzech członków NATO od reszty Sojuszu
gen. Ben Hodges
W listopadzie 2015 r. podczas spotkania z żołnierzami stacjonującymi na Litwie dowódca sił amerykańskich w Europie gen. Ben Hodges mówił o zagrożeniu związanym z "korytarzem suwalskim". – W bardzo krótkim czasie Białorusini i Rosjanie mogą połączyć się i zablokować granicę Polski z Litwą, w ten sposób izolując trzech członków NATO od reszty Sojuszu – ostrzegał gen. Hodges. Sądząc po ćwiczeniach rosyjskich, w tym także tych wspólnych z Białorusinami, Moskwa ma w planach inwazji na kraje bałtyckie opcję lądowego odcięcia tych krajów od reszty NATO. Taki scenariusz Rosja i Białoruś ćwiczyły np. w czasie manewrów Zapad 2013.
Jednak to nie groźba lądowej operacji na północnym wschodzie Polski niepokoi natowskich strategów najbardziej. Rosjanie mają bowiem inny sposób na to, żeby nie dopuścić albo przynajmniej mocno ograniczyć pomoc NATO dla zaatakowanych krajów bałtyckich. Co więcej, to metoda, która jest bardzo niebezpieczna dla Sojuszu i Amerykanów nie tylko w regionie bałtyckim, nie tylko na całej linii frontu z Rosją, ale też w innych punktach świata.
Klucz w powietrzu
Amerykański sposób prowadzenia wojny wymaga silnego powietrznego rozpoznania, gdyż uważamy, że przy dysponowaniu przewagą w powietrzu wszystko jest możliwe, a bez niej nic nie jest możliwe
gen. Frank Gorenc
Swoboda ruchu i możliwość szybkiego przerzucania sił w dowolny punkt świata to jeden z fundamentów globalnej militarnej dominacji USA. Nic dziwnego, że działania innych państw uderzające w ten fundament stają się dla Pentagonu jednym z największych obecnie wyzwań.
W październiku 2015 r. dowódca amerykańskich sił powietrznych w Europie gen. Frank Gorenc ostrzegł przed nowymi systemami obrony przeciwlotniczej i wzmocnionym lotnictwem Rosji. Przyznał, że Rosjanie zdołali zbudować system obrony powietrznej, który umożliwia tworzenie dobrze strzeżonych stref.
– Od dawna widzimy, że Rosja rozmieszcza zaawansowaną broń w Syrii, we wschodniej części Morza Śródziemnego i wzdłuż granic krajów NATO w Europie. Rosja rozwija swoją zdolność wprowadzania stref zakazu lotów – przyznaje sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg.
"Obronna bańka"
Jeśli coś szczególnie spędza sen z powiek natowskim strategom, to jest to rosnący potencjał rosyjskiej strategii A2/AD (anti-access/area-denial), nazywanej też "strategią blokady dostępu" lub "obronną bańką", której jądro tworzą systemy rakietowe i radary.
Na czym polega A2/AD? Mówiąc w skrócie, chodzi o jak największe ograniczenie swobody ruchu przeciwnika oraz uczynienie jego prób uzyskania dostępu do danego regionu (np. takiego, w którym toczą się walki lądowe) jak najbardziej kosztownymi lub wręcz niemożliwymi. Na potencjał A2/AD składa się wiele różnych środków wojennych – od rakietowych systemów obronnych przez sterowane pociski antyokrętowe i pociski balistyczne krótkiego zasięgu, po okręty podwodne i siły specjalne. "Strategię blokady dostępu" realizują zresztą nie tylko przeciwlotnicze zestawy rakietowe, ale też urządzenia walki radioelektronicznej zakłócające łączność przeciwnika.
Pierwsi na szeroką skalę zastosowali A2/AD Chińczycy, budując na Morzu Południowochińskim sztuczne wysepki naszpikowane systemami rakietowymi. Rosjanie wzięli z nich przykład i obecnie dysponują czterema "bańkami powietrznymi", rozmieszczonymi wzdłuż linii granicznej z NATO. Poczynając od północy: Półwysep Kola i Morze Barentsa, obwód kaliningradzki i Bałtyk, Krym i Morze Czarne, syryjska prowincja Latakia i wschodnia część Morza Śródziemnego.
W razie wybuchu wojny siły NATO staną więc w obliczu konieczności sforsowania kilku takich stref zaporowych naszpikowanych środkami A2/AD. Może to skutkować wykluczeniem sił Sojuszu z regionalnych teatrów działań wojennych i uniemożliwić skuteczny transport posiłków. W rzeczywistości "strategia blokady dostępu" jest wymierzona w USA. Sama groźba zastosowania A2/AD ma zmusić planistów Pentagonu do podniesienia poziomu ryzyka przeprowadzenia operacji do "wysokiego" lub "nie do akceptacji". Mówiąc krótko, chodzi o to, by z góry wykluczyć opcję militarnego bezpośredniego udziału USA w konflikcie.
Niewidzialne fortece
Rosjanie przyspieszyli rozwój A2/AD po wojnie z Gruzją w 2008 r., głównie inwestując w budowę i wprowadzanie do służby systemów rakietowych dalekiego zasięgu (np. S-400). Jest to zresztą dużo mniej kosztowne niż modernizacja i rozbudowa lotnictwa.
Rosjanie naszpikowali bronią przeciwlotniczą i innymi systemami rakietowymi zagrażającymi infrastrukturze lądowej lotnictwa NATO wysunięte na zachód obwód kaliningradzki i okupowany Krym. W efekcie w zasięgu rakiet znalazła się większość Bałtyku i Morza Czarnego, kraje bałtyckie, ale też 1/3 przestrzeni powietrznej Polski.
Po aneksji Krymu Rosjanie zainstalowali tam masę broni rakietowej. Ukraina twierdzi, że co najmniej od grudnia są tam pociski balistyczne krótkiego zasięgu Iskander. W 31. dywizji obrony przeciwlotniczej utworzono dwa rakietowe pułki wyposażone w systemy S-300 oraz mobilne zestawy Pancyr. Wzmocniono też obronę wybrzeża – Rosjanie rozbudowali system Bastion z jego pociskami manewrującymi Jachont, które w zasięgu 300 km mogą niszczyć wrogie okręty. Podobny system wcześniej zainstalowano na Półwyspie Kola na Dalekiej Północy.
Od dawna widzimy, że Rosja rozmieszcza zaawansowaną broń w Syrii, we wschodniej części Morza Śródziemnego i wzdłuż granic krajów NATO w Europie. Rosja rozwija swoją zdolność wprowadzania stref zakazu lotów
sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg
Moskwa wprowadza przy wschodniej flance NATO strategię, która przyniosła już sukces na innym froncie – w Syrii. Pretekstem do ściągnięcia w rejon Latakii nowoczesnej broni przeciwlotniczej było zestrzelenie przez Turków rosyjskiego Su-24M pod koniec listopada ub.r. Rozmieszczone w Syrii przeciwlotnicze systemy antyrakietowe wymusiły na koalicji, której przewodzą USA, rezygnację z nalotów na cele dżihadystów na ponad jednej trzeciej terytorium Syrii. Nad terenami najbardziej zaciętych walk sił rządowych z rebeliantami latają dziś wyłącznie samoloty rosyjskie i syryjskie. Dla innych jest to strefa zamknięta – swego rodzaju niewidzialna forteca Rosjan.
Kaliningradzki "lotniskowiec"
Gdyby doszło do konfliktu w krajach bałtyckich, a Sojusz chciał przyjść Bałtom z odsieczą, rosyjskie zestawy rakietowe w obwodzie kaliningradzkim byłyby dla NATO największym problemem.
Amerykanie i ich sprzymierzeńcy ryzykują wysokimi stratami w związku z tym, że musieliby działać w zasięgu rakiet z Kaliningradu. Zresztą to samo dotyczy transportu morskiego. – Kaliningrad ma teraz zdolność blokowania dostępu naszej floty lub floty każdego innego członka NATO na Bałtyk. Z Kaliningradu Rosja może powstrzymać nas przed wejściem na Morze Bałtyckie, gdzie mamy trzech sojuszników natowskich: Estonię, Łotwę, Litwę – wskazywał gen. Ben Hodges w listopadzie 2015 r., przypominając też, że Rosjanie przerzucają regularnie do eksklawy systemy rakietowe Iskander. Te pociski balistyczne krótkiego zasięgu mają oficjalnie zasięg 500 km. Mogą przenosić głowice konwencjonalne i atomowe.
Obwód kaliningradzki jest najdalej na zachód wysuniętą rosyjską rubieżą, która może blokować odsiecz Sojuszu dla Bałtów. Główny jego atut to obrona przeciwlotnicza, w ostatnich latach zwiększona i unowocześniona, co rozwinęło zasięg jej działania. Dzięki systemom rakietowym S-300 i S-400 Rosjanie są w stanie sparaliżować nie tylko całą przestrzeń powietrzną Litwy, ale też południe Łotwy i północ Polski – a więc dwóch najbliższych sojuszników Wilna.
W Czerniachowsku stacjonuje 152. brygada rakietowa uzbrojona w systemy rakietowe Toczka (zasięg 120-185 km). W Gwardiejsku stacjonuje 183. przeciwlotniczy pułk rakietowy uzbrojony w systemy S-300 i S-400. 1545. przeciwlotniczy pułk rakietowy ze Znamieńska posiada S-300. 22. przeciwlotniczy pułk rakietowy w Kaliningradzie uzbrojony jest natomiast w zestawy Tor-M1. Jednostki te można szybko przerzucać i zmieniać w ten sposób obszar rażenia.
Rosyjski Prometeusz
Obrona przeciwlotnicza to bez wątpienia jeden z lepiej rozwiniętych segmentów rosyjskiego arsenału. W tej dziedzinie także technologicznie Rosjanie doskonale sobie radzą. Obecnie dysponują całą gamą zestawów rakietowych różnego zasięgu: obok S-300 i nowszej wersji, S-400 Triumf są też m.in. zestawy Tor czy Buk (z takiego zestrzelono malezyjskiego boeinga nad Donbasem latem 2014 r.).
Rosja nadal będzie wzmacniała potencjał A2/AD, inwestując w nowe typy broni. Jeszcze pod koniec tego roku mają się zacząć testy S-500 Prometeusz, który do służby ma trafić w 2017 r. To kolejna wersja popularnego i najlepszego rosyjskiego systemu rakietowej obrony przeciwlotniczej. S-500 ma być zdolny wykryć i zaatakować jednocześnie do 10 głowic bojowych pocisków balistycznych lecących z prędkością 7 km/s. Mają być też rosyjskim odpowiednikiem amerykańskich przechwytujących THAAD. Jeśli chodzi o zasięg, ma być on o 200 km większy niż w S-400, czyli 600 km. Pociski S-500 mają sięgać celów na pułapie nawet 185 km, co oznacza, że będą przechwytywać cele nadlatujące z przestrzeni pozaziemskiej. Amerykanie obawiają się, że z S-500 problemy będą miały takie samoloty jak niewidzialne F-22, F-35 i B-2.
Szukają recepty
Pamiętajmy, że Rosja stworzyła bardzo szczelny model A2/AD. Musimy zainwestować w te funkcje i możliwości, które pozwolą nam przejść przez obszar A2/AD i być zdolnymi do dostarczenia posiłków
gen. Philip Breedlove
A2/AD podważa przewagę militarną USA, więc Pentagon przygotowuje się już do tej ewolucji metod prowadzenia wojny. Amerykanie nie lekceważą problemu rosyjskich "baniek", których istnienie oznacza, że US Air Force w razie wojny nie będą na wschodnim froncie dominować w powietrzu tak, jak dominowali w różnych konfliktach postzimnowojennych. Przede wszystkim muszą uwzględnić nowe realia w taktyce działania, procedurach i metodach szkolenia. Skoro Rosjanie wzmacniają lotnictwo, ale przede wszystkim rozbudowują obronę przeciwlotniczą, Amerykanie muszą – jak przyznał dowódca USAF w Europie gen. Frank Gorenc – przypomnieć sobie wiele rzeczy z czasów zimnej wojny.
– Pamiętajmy, że Rosja stworzyła bardzo szczelny model A2/AD. Musimy zainwestować w te funkcje i możliwości, które pozwolą nam przejść przez obszar A2/AD i być zdolnymi do dostarczenia posiłków – mówił 1 marca przed senacką komisją obrony gen. Philip Breedlove. Receptą na rosyjskie zasieki A2/AD byłoby zwiększenie w Europie Środkowej i Wschodniej liczby lotnisk, z których mogą korzystać najnowocześniejsze amerykańskie samoloty. To utrudniałoby Rosjanom ich lokalizację. Konieczne jest też zwiększenie obecności nowoczesnych samolotów w Europie.
Z rosyjskimi S-300 i S-400 poradzić sobie mogą F-22 Raptor i F-35. Dlatego Amerykanie już zaczęli wysyłać na zasadzie rotacji F-22 do Europy, zaś F-35 będą na stałe bazować w Wielkiej Brytanii od 2021 r. Skutecznym środkiem przełamania rosyjskich "baniek obronnych" mogą być też bombowce B-21 i B-2. Wreszcie pozostaje też możliwość zakłócania działania rosyjskich radarów i wyrzutni rakietowych – a więc walka elektroniczna.