Miniony rok przyniósł kolejne akty terroru ze strony tzw. Państwa Islamskiego, jednak w ciągu ostatnich miesięcy dżihadyści otrzymali kilka mocnych ciosów na wszystkich frontach i ponieśli liczne straty terytorialne. Kolejny rok może być decydujący dla walki z samozwańczym kalifatem.
W grudniu Amerykanie ogłosili, że w wyniku prowadzonych od 2014 r. nalotów międzynarodowej koalicji pod ich wodzą zlikwidowano co najmniej 75 proc. dżihadystów IS w Syrii i Iraku. Brett McGurk, specjalny wysłannik prezydenta Baracka Obamy ds. koalicji walczącej z tzw. Państwem Islamskim, przekazał, że dżihadyści mają w swoich szeregach wciąż gotowych do walki około 12-15 tys. żołnierzy.
Liczba gotowych do walki dżihadystów wewnątrz Iraku i Syrii jest niższa niż kiedykolwiek
Brett McGurk
Według strony amerykańskiej od 2014 r. dżihadyści mieli stracić już 50 tys. swoich ludzi. McGurk przekonywał, że ugrupowanie nie ma już możliwości tak swobodnego uzupełniania swoich szeregów, więc liczba żołnierzy organizacji będzie nieustannie maleć. – Liczba gotowych do walki dżihadystów wewnątrz Iraku i Syrii jest niższa niż kiedykolwiek – podkreślił McGurk.
Amerykanie chwalą się statystykami, lecz nie oznaczają one, że samozwańczy kalifat chyli się ku upadkowi. Ostatnie kilkanaście miesięcy pokazuje jednak, że ten quasi-państwowy twór jest do rozbicia. Kluczowe w złamaniu kręgosłupa kalifatu jest odbicie dwóch najważniejszych ośrodków "władzy" – syryjskiej Rakki (samozwańczej stolicy) i irackiego Mosulu, na który od kilkunastu tygodni trwa szturm wojsk irackich i kurdyjskich wspieranych przez międzynarodową koalicję.
Bitwa o Mosul
Mosul to miasto-symbol dla IS. To właśnie zuchwałe zajęcie tego drugiego co do wielkości ośrodka Iraku dało dżihadystom rozgłos i rozpoczęło szereg sukcesów fundamentalistycznej organizacji. I to w nim 29 czerwca 2014 r. dżihadyści ogłosili powstanie na zajętych terenach kalifatu.
Opanowanie dwumilionowej metropolii było początkiem zdobyczy terytorialnych w Iraku i Syrii, a także przyczółków w Libii. Największy pod względem terytorialnym "kalifat" był na początku 2015 r. Jego powierzchnię szacowano na około 78 tys. km kwadratowych. Odpowiada to wielkości mniej więcej wielkości terenów Czech lub Serbii.
Do ofensywy na Mosul przygotowywano się od miesięcy. To największa operacja zbrojna w tym kraju, od kiedy Amerykanie w 2011 r. opuścili Irak. W mieście według szacunków ma przebywać około 5-6 tys. radykałów. Siły irackie, kurdyjskie i milicje szyickie szturmują miasto w sile około 100 tys. żołnierzy. Atak rozpoczął się 17 października. Koalicja zdobywa stopniowo kolejne dzielnice miasta.
Jednak wojsko napotyka na zacięty opór ze strony bojowników IS. Na żołnierzy polują snajperzy. Dżihadyści używają też granatników przeciwpancernych i ostrzeliwują siły koalicji pociskami moździerzowymi. Coraz częstsze w mieście są pożary – wzniecają je sami dżihadyści, chcąc utrudnić precyzyjne naloty na ich pozycje.
ONZ alarmowała, że radykałowie gromadzą chemikalia na terenach zamieszkałych przez cywilów. Organizacja sugeruje, że mogą je wykorzystać jako broń chemiczną.
Wojska Baszara el-Asada wspierane przez Rosjan przeprowadziły w tym roku ofensywę mającą na celu odbicie miasta z rąk dżihadystów. IS zostało wyparte z Palmiry 27 marca. Rosjanie triumfowali, bo był to dowód ich skuteczności w walkach z terrorystami. Saperzy przed kamerami rozminowywali miasto, a w amfiteatrze, gdzie zamordowano żołnierzy, Rosjanie urządzili koncert symfoniczny. Prezydent Rosji Władimir Putin stwierdził, że koncert jest "znakiem wdzięczności dla wszystkich, którzy walczą z terroryzmem, i hołdem pamięci dla ofiar terroru".
Ostatnie miesiące to koncentracja wojsk Asada i Putina na Aleppo. Dżihadyści postanowili to wykorzystać i zorganizowali nieoczekiwanie pierwszą od wielu miesięcy ofensywę swoich bojówek. Zaatakowali z zaskoczenia siły reżimowe w kilku miejscach i na początku grudnia ponownie weszli do Palmiry, co stało się dla nich propagandowym sukcesem i pierwszą większą od miesięcy zdobyczą terytorialną.
Duże sukcesy w walce z dżihadystami wciąż odnoszą Kurdowie. Już w ubiegłym roku przeprawili się przez Eufrat i zajęli strategiczne miasteczko Tishrin w północnej Syrii. W tym roku dokonali poważnej ofensywy na ponad 70-tysięczne miasto Manbidż w prowincji Aleppo w północnej Syrii. Zostało ono zdobyte wspólnie z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi w sierpniu.
Sytuację dżihadystów skomplikowało wejście w sierpniu do Syrii wojsk tureckich, które wyzwoliły miasta położone na wschód od Kobane po przeciwnym brzegu Eufratu. Turcy, którzy walczą z Kurdami na południu swojego kraju, uznają milicje YPG, które przejęły Manbidż, za organizację terrorystyczną. Pod koniec września zmusili oni część jednostek kurdyjskich do opuszczenia miasta, jednak nie wróciło ono w ręce dżihadystów.
Dżihadyści nie tylko na Bliskim Wschodzie
IS nie ograniczało się wyłącznie do Syrii i Iraku, fundamentaliści zdobywali wpływy także w Libii w położonych nad brzegiem Morza Śródziemnego miastach Syrta i Derna oraz w ich okolicach. Podzieleni sporami wewnętrznymi Libijczycy w obawie, że ich kraj stanie się wylęgarnią dżihadystów, przy naciskach ONZ powołali na początku 2016 r. Rząd Jedności Narodowej, który miał zastąpić dwa rywalizujące ze sobą rządy z Trypolisu i Tobruku. Rozpoczęła się ofensywa przeciw terrorystom.
Syrta, rodzinne miasto Muammara Kaddafiego, leży w połowie drogi między Trypolisem a Bengazi nad brzegiem Morza Śródziemnego. Ten strategiczny port od początku 2015 r. był kontrolowany przez dżihadystów z IS. Uczynili oni sobie z niego zaplecze kadrowe dla Bliskiego Wschodu. Ponadto przez miasto portowe wiodą także szlaki przerzutowe uchodźców do Europy, co stanowiło doskonałe siedlisko dla potencjalnych zamachowców. To właśnie to miasto stało się głównym celem wojsk libijskich.
Walki o miasto zaczęły się w maju. Terroryści bronili się zaciekle. Dochodziły sprzeczne informacje co do tego, kto ma kontrolę nad miastem. Już w czerwcu agencja Reutera podała, że Syrta jest wolna, jednak walki wybuchły na nowo. Dopiero na początku grudnia armia libijska ogłosiła, że ostatnie dzielnice Syrty zostały oczyszczone z dżihadystów. Libijczyków w walkach wsparła armia amerykańska, która dokonała blisko 500 nalotów na pozycje IS.
Był to dotkliwy cios dla tzw. Państwa Islamskiego. W Libii liczbę jego członków szacowano na ok. 6 tys., z czego większość przebywała w okolicach Syrty. IS zachowuje swoje wpływy w mieście Derna na północnym wschodzie kraju, ale upadek ich bastionu w rodzinnym mieście Kaddafiego wyraźnie obniży siłę organizacji w Libii.
W wyniku stopniowych działań międzynarodowej koalicji, armii syryjskiej, irackiej oraz wojsk kurdyjskich powierzchnia samozwańczego kalifatu podczas ostatnich miesięcy zmniejszyła się do 65 tys. km kwadratowych. Mniej więcej tyle ma sąsiadująca z Polską Litwa.
W 2016 r. dżihadyści z tzw. Państwa Islamskiego ponieśli szereg porażek, lecz nie składają broni. Wojna z samozwańczym kalifatem daleka jest od końca. W najbliższych miesiącach oczy świata będą skierowane na Mosul, kluczowy dla pobicia islamistów w Iraku.
Jednak, jak zauważa w rozmowie z tvn24.pl dr Jacek Raubo z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, nawet jeśli wojska irackie, milicje szyickie, Kurdowie oraz sojusznicze wojska koalicji międzynarodowej zdobędą ostatecznie nie tylko sam Mosul, ale też całe terytorium zajmowane przez tzw. Państwo Islamskie w Iraku, to pozostanie nierozwiązana sprawa Syrii, w której dżihadyści kontrolują cały wschód kraju.
– Terroryści muszą być bowiem pozbawieni jakiegokolwiek zaplecza, umożliwiającego im przegrupowanie, odbudowę zniszczonych jednostek czy werbunek nowego rekruta. A jak widać, kwestia syryjska jest daleka od idealnego rozwiązania – mówi.
– Jeśli w 2017 r. doszłoby do końca samozwańczego kalifatu, to jedynie w sferze jego quasi-państwowego funkcjonowania. Struktura mogłaby śmiało zejść do formy przetrwalnikowej, funkcjonującej w ukryciu niczym obecna Al-Kaida. Doszłoby zapewne do jeszcze większego przeniesienia ciężaru działań poza Syrię i Irak, obejmującego przy tym zamachy terrorystyczne lub budowanie nowych formacji paramilitarnych np. w Afryce Północnej – ocenia dr Raubo.
Rozbicie trzonu tzw. Państwa Islamskiego nie gwarantuje bezpieczeństwa. Organizacja mogłaby podzielić się na mniejsze, regionalne, trudniejsze do wykrycia grupy odwołujące się do "dziedzictwa" IS.
– Niestety do czasu, gdy istnieje znaczna grupa radykałów, których można zagospodarować w ramach aktywności organizacji terrorystycznych, będziemy doświadczać funkcjonowania tego rodzaju struktur terrorystycznych. Czy one będą nazywać się Al-Kaida, czy tzw. Państwo Islamskie, to rzecz ważna, ale nie najważniejsza – podkreślił Raubo.