Najbogatsi tego świata chcą przetrwać apokalipsę. W cenie są stare silosy rakietowe czy rozległe bazy wykute w górach, które zamieniane są na luksusowe schronienia dla garstki wybranych. Jedno ma powstać nawet blisko Polski. Ci mniej zamożni takich możliwości nie mają, pozostaje więc nadzieja i przygotowanie się we własnym zakresie. O ile uznamy, że to ma sens.
Można się bać wojny jądrowej, upadku asteroidy, zmian klimatu, zabójczego wirusa, ataku zombie, wojny domowej czy po prostu rozpadu państw i społeczeństw po katastrofalnym kryzysie gospodarczym. Wariantów apokalipsy jest bardzo dużo. Większość ludzi nie zaprząta sobie tym głowy. Jest jednak pokaźna grupa osób, które chcą być gotowe na najgorsze.
Przygotowania na najgorsze
W ostatnich latach głośno stało się o ruchu tzw. "prepersów". To osoby szykujące się na apokalipsę we własnym zakresie lub wspólnie z grupą podobnie myślących osób. Przygotowania mogą mieć różna formę. Od zaopatrzenia się w dobrą apteczkę, wypełnienie piwnicy konserwami i nauczenia się podstaw technik przetrwania, po kupno działki na odludziu i przygotowanie tam specjalnie przygotowanego schronienia. W Polsce są aktywne całe stowarzyszenia takich osób, które pomagają sobie, dzielą się radami i ostrzeżeniami.
To wszystko jednak drobna skala. Najbogatsi tego świata przeznaczają znacznie większe sumy na zapewnienie sobie i swoim bliskim bezpieczeństwa. Stało się to ostatnio modne, zwłaszcza wobec problemów gospodarczych, nagłośnienia procesu zmian klimatycznych i rozchwiania sceny politycznej w państwach Zachodu, gdzie do głosu coraz częściej dochodzi radykalizm i populizm.
Modę na przygotowania do apokalipsy widać po rosnącej liczbie specjalnych schronów, w których kilka klaustrofobicznych pokoi może kosztować miliony dolarów. Za tę cenę są ukryte głęboko pod ziemią, za metrami wzmocnionego betonu, dysponują własnym źródłem wody, jedzenia i zasilania, a nad wszystkim czuwa uzbrojona ochrona. Jedno z największych i najbardziej luksusowych schronień tego rodzaju ma powstać 200 kilometrów od polskiej granicy.
Zamiast amunicji mają być apartamenty
Niemiecka wioska Rothenstein pozornie jest typową, senną mieściną, jakich wiele w Turyngii. Równe i czyste dwu-, trzypiętrowe domy z czerwonymi dachami. Wokół pola wciśnięte pomiędzy lesiste wzgórza. Obraz spokoju niemieckiej prowincji.
Pod jednym z okolicznych wzgórz kryje się jednak niespodzianka. I to wielka. Jeszcze podczas II wojny światowej tamtejszą kopalnię pośpiesznie przekształcono w podziemną fabrykę części do Wunderwaffe Hitlera - myśliwców odrzutowych Me 262. Rozległy kompleks tuneli i hal wykopanych w skalistym wzgórzu po wojnie przejęło wojsko radzieckie, a potem NRD. Zaadoptowano je do składowania amunicji i rozbudowano. Kompleks otrzymał nazwę KL-22.
Bundeswehra po zjednoczeniu Niemiec takiego obiektu już nie potrzebowała, zwłaszcza że uznano przechowywanie tysięcy ton amunicji w odległości mniej niż kilometr od miasteczka oraz ważnej drogi za zbyt niebezpieczne. W latach 90. kompleks KL-22 został opuszczony przez wojsko, choć nadal był utrzymywany.
Kilkanaście lat później wielka podziemna budowla znalazła nabywcę. Był nim Robert Vicinio, amerykański przedsiębiorca z wizją zapewniania ludziom schronienia na czas apokalipsy. Oczywiście tym, których na to stać.
Kryjówki głęboko pod ziemią albo bardzo daleko
Były KL-22 jest teraz europejską wizytówką jego firmy Vivos. Tam, gdzie niegdyś leżały tysiące ton amunicji i materiałów wybuchowych, teraz mają być luksusowe apartamenty po kilkaset metrów kwadratowych, z kilkoma sypialniami i rozlicznymi wygodami. Jest sala kinowa, duża kuchnia i salon z fałszywymi oknami, którymi są ekrany wyświetlające ulubione widoki właściciela. Widok na góry, morze, Nowy Jork - co się tylko zamarzy, aby na chwilę zapomnieć, że się jest pod kilkudziesięcioma metrami skał. Dodatkowo mieszkańcy kompleksu mają do dyspozycji basen pod "otwartym" niebem, bar, salę konferencyjną i wiele innych udogodnień, które czynią z podziemnych tuneli coś w rodzaju kurortu wypoczynkowego. Gdyby apokalipsa przyszła w takiej formie, przed którą nie trzeba kryć się za ważącymi 20 ton drzwiami zdolnymi wytrzymać podmuch eksplozji termojądrowej, mieszkańcy kompleksu mają do dyspozycji rozległy teren położony nad nim, otoczony solidnym murem i wieżami strażniczymi.
Przynajmniej tak wszystko wygląda w folderach reklamowych i na wizualizacjach. Nie jest jasne, czy niemiecki bunkier został już wykończony, czy czeka na pieniądze potencjalnych klientów, które sfinansują prace. Firma nie podaje, ile ma kosztować możliwość przetrwania końca cywilizacji w takich warunkach. Twierdzi jedynie, że do kupienia apartamentów w kompleksie zaproszono wybrane, najbogatsze rodziny świata. Cały obiekt ma być warty około miliarda dolarów, więc ceny jednego z 34 planowanych apartamentów muszą oscylować wokół dziesiątek milionów.
Ta sama firma oferuje również miejsca w już ukończonym schronie w stanie Indiana, gdzie apokalipsę może przetrwać 80 osób. Proponuje również bardziej przystępnie cenowo miejsca w starym składzie amunicji US Army w stanie Dakota Południowa, gdzie stoi 500 starych schronów. Firma twierdzi, że może to być "największa wspólnota przetrwania", choć na razie istnieje głównie na papierze.
Podobnych przedsięwzięć pojawia się coraz więcej. W starym silosie w stanie Kansas, gdzie niegdyś stała gotowa do odpalenia rakieta międzykontynentalna Atlas V, teraz jest kilkanaście apartamentów, w których można przeżyć w izolacji co najmniej rok. Jego właściciel Larry Hall kupił go w 2008 roku za kilkadziesiąt tysięcy dolarów i przebudował kosztem 20 milionów. Jak twierdzi w rozmowie z magazynem "New Yorker", wszystkie 12 apartamentów w nim umieszczonych już sprzedał. Większe za 3 miliony dolarów, a mniejsze za połowę tej sumy. Biznes ma być na tyle intratny, że jego firma Survival Condos kupiła już kolejny silos, który niegdyś należał do tej samej jednostki uzbrojonej w pociski Atlas i też go przebudowuje.
W Teksasie, na obrzeżach Dallas, ruszyła natomiast budowa całego osiedla dla tych, którzy martwią się apokalipsą. Można by je przyrównać do luksusowego ośrodka wypoczynkowego z własnym polem golfowym i jeziorem, tylko wille mają być wykonane ze zbrojonego betonu i częściowo schowane pod ziemią. Całość projektu ma pochłonąć 300 milionów dolarów. Na razie postawiono ozdobną bramę, zbudowano drogę i pełną przepychu fontannę, która ma być centralnym punktem kompleksu.
Magazyn "New Yorker" twierdzi, że wśród najbogatszych biznesmenów z Nowego Jorku czy Krzemowej Doliny dużą popularnością cieszy się też Nowa Zelandia. To opcja dla tych, którzy nie mają zamiaru spędzać długiego czasu pod ziemią. Oddalona od większości centrów współczesnego świata, położona właściwie na uboczu Nowa Zelandia wydaje się odpowiednim miejscem, gdzie można w spokoju przeczekać apokalipsę w postaci wielkich wojen między mocarstwami, załamania się porządku światowego czy globalnej pandemii. Dodatkowo w pakiecie do odosobnienia jest też piękna przyroda.
Czy nie lepiej naprawiać świat?
Jeden czy drugi wariant polisy ubezpieczeniowej na czas apokalipsy ma być bardzo popularny. Zdaniem jednego z rozmówców magazynu co najmniej połowa miliarderów z Krzemowej Doliny już w coś takiego zainwestowała. Pytanie brzmi, ile będą warte w obliczu prawdziwej katastrofy. Stara wojskowa maksyma mówi, że żaden plan nie wytrzymuje pierwszego spotkania z rzeczywistością tudzież z wrogiem.
Podstawową wątpliwością jest to, czy uda się szybko dostać do bunkra czy na Nową Zelandię. W swoich folderach reklamowych twórcy bunkrów czy sprzedawcy ekskluzywnych miejsc odosobnienia na końcu świata zazwyczaj zachwalają, że są blisko lotniska czy lądowiska, na których mogą lądować prywatne samoloty czy śmigłowce bogaczy. Pytanie, kto będzie te maszyny pilotował i obsługiwał je na ziemi. Piloci i technicy mogą nie być do tego skłonni, bo w obliczu apokalipsy raczej zainteresują się swoimi rodzinami. Zatrudniać tylko singli? Kupić im też miejsce w schronie?
Podobną kwestią jest to, jak zapewnić ochronę bunkrom czy ukrytym willom. Firmy pokazują na swoich zdjęciach uzbrojonych po zęby ochroniarzy stojących przed opancerzonymi wrotami. Powstaje jednak wątpliwość podobna jak wcześniej. Czy ich samych oraz ich rodziny też umieścimy w bunkrach? Jak powstrzymać ich od przejęcia kontroli nad tymi, których mają ochraniać, kiedy będą jedynymi uzbrojonymi ludźmi w bunkrze odciętym od świata pogrążonego w chaosie?
Podobne wątpliwości można mnożyć. Dlatego niektórzy z bogaczy, którzy rozmawiali z magazynem "New Yorker", odcinają się od pomysłu ucieczki przed apokalipsą. Ich zdaniem to błędne podejście, bo trzeba pracować nad tym, aby jej nie było. To znaczy zmniejszać przepaść między bogatą elitą a coraz bardziej sfrustrowanymi masami, dbać o edukację i ochronę zdrowia. Pracować nad zmniejszeniem napięć międzynarodowych. Zrobić wszystko, aby świat się nie zawalił.
Szare masy bez ochrony
Co pozostaje tym, którzy jednak chcieliby mieć polisę na wypadek apokalipsy, a nie dysponują milionami dolarów? Można stać się prepersem i szykować się na nią w swoim zakresie i na mniejszą skalę. Można też założyć, że szanse jej nadejścia są tak nikłe, że nie warto poświęcać na przygotowania do niej czasu i pieniędzy. Nie ma natomiast co liczyć na rządy, bo te już dawno uznały, że zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim obywatelom na wypadek najgorszego nie jest możliwe. Zabezpieczenia są czynione jedynie na wypadek katastrof o ograniczonym rozmiarze, a nie globalnych kataklizmów.
Państwa doszły do takich wniosków już w latach 60. O ile dekadę wcześniej inwestowano znaczne środki w budowę systemu obrony cywilnej mającego zapewnić bezpieczeństwo na wypadek III wojny światowej, o tyle w kolejnej uznano, że nie jest to praktycznie i ekonomicznie wykonalne. Siła broni jądrowej mocarstw rosła tak gwałtownie, że do zapewnienia ochrony przed nią potrzeba by bardzo odpornych bunkrów, które i tak byłby mało użyteczne, bo skutki wojny na pełną skalę uczyniłyby Ziemię nieprzyjazną ludziom na wieki.
Po okresie gwałtownej rozbudowy obrony cywilnej w latach 50. zostały głównie stare bunkry, które teraz służą za ciekawostki, muzea albo schronienia dla bogatych. Pozostały także bardzo ciekawe filmy instruktażowe. W ich tworzeniu przodowali Amerykanie. Powstawały proste produkcje z poradami, co robić w wypadku eksplozji jądrowej, jak przygotować dom na wypadek wojny, a nawet specjalne wersje porad w wersji rysunkowej dla dzieci. Tworzono również długie filmy pełnometrażowe, które pokazywały, jak ma wyglądać reakcja na pojawienie się nad USA bombowców z czerwonymi gwiazdami. Niektóre produkcje rozmachem nie ustępowały filmom katastroficznym z Hollywood.
Dzisiaj można je oglądać jako ciekawostki z ery, kiedy całe społeczeństwa żyły w realnym strachu przed apokalipsą, która mogła w każdej chwili spaść z nieba.