Do Telewizji Polskiej wraca po 20 latach, by zrobić w niej porządek. – TVP zawsze była moją wielką miłością – deklaruje Jacek Kurski i zapowiada walkę o jej niezależność od politycznych wpływów. Stabilny etat w ministerstwie kultury Kurski zamienił na posadę tak niepewną, jak tylko można sobie wyobrazić, bo politycy dotychczas bez mrugnięcia okiem ścinali głowy kolejnym szefom TVP. On też może się okazać tylko prezesem przejściowym.
Tak pisaliśmy o Jacku Kurskim w styczniu, tuż po tym, jak został prezesem TVP.
– Podpisałem dziś dokument, który przekazuje prezesurę polskiej telewizji w ręce pana Jacka Kurskiego. Chciałbym powiedzieć, że jestem z tej własnej decyzji zadowolony, gdyż uważam, że jest to gwarancją przywrócenia równowagi w mediach publicznych. Uważam, że Jacek Kurski jest w stanie podołać temu wyzwaniu – oświadczył w piątek minister skarbu Dawid Jackiewicz, który mianował Kurskiego.
Zmiany w kierownictwie Telewizji Polskiej SA to efekt nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, która wygasiła kadencję obecnej rady nadzorczej i zarządu. Na stanowisku prezesa TVP pochodzący z Gdańska Jacek Kurski zastąpił innego gdańszczanina Janusza Daszczyńskiego, który telewizją publiczną rządził niespełna pół roku.
– TVP zawsze była moją wielką miłością – zadeklarował Kurski na konferencji prasowej w budynku przy Woronicza.
Jak długo potrwa ten "związek", tego nie wiadomo. Posada szefa TVP to mocno niestabilne zajęcie, uzależnione od zawirowań na scenie politycznej. W ciągu 22 lat funkcjonowania telewizji publicznej (TVP SA powstała 1 stycznia 1994 r.) tylko dwóch prezesów dotrwało do końca kadencji. Jacek Kurski będzie 16. z kolei szefem TVP.
Telewizja jak narkotyk
Jacek Kurski to dziennikarz, polityk, z wykształcenia ekonomista, urodzony opozycjonista. Pochodzi ze znanej i szanowanej gdańskiej rodziny. Jego matka Anna Kurska była działaczką NSZZ "Solidarność" i senatorem. Z bratem Jarosławem, wicenaczelnym "Gazety Wyborczej", od lat pozostaje w sporze. Jarosław Kurski nie angażuje się politycznie, jest publicystą i jednym z najzagorzalszych krytyków stworzonej m.in. przez jego brata IV RP. W sobotę wystąpił na manifestacji KOD w obronie mediów publicznych.
Młodszy Kurski w latach 80. działał w podziemiu: rozrzucał ulotki, organizował manifestacje. W Stoczni Gdańskiej poznał charyzmatycznych nauczycieli akademickich: braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich. W wywiadach prasowych Kurski podkreślał, że wtedy zaczął patrzeć na świat ich oczami.
Na przełomie lat 80. i 90. publikował w prasie niezależnej i prawicowej, m.in. w "Tygodniku Solidarność", współpracował z zachodnimi mediami: DPA i BBC. Po obradach Okrągłego Stołu ruszył w Polskę, brał udział w wiecach opozycji w całym kraju w roli barda, występował z gitarą, śpiewał. Zresztą popisywać się swym śpiewem lubi do dziś.
W 1991 r. zaczął robić karierę w telewizji, do której – jak twierdzi – ściągnął go sam ówczesny szef Radiokomitetu Marian Terlecki. – Ty jesteś pistolet, a tu, w telewizji, czerwoni mi się okopali. Przyjeżdżajcie z Semką [Piotr, opozycjonista i dziennikarz – red.], zróbcie normalny program – relacjonował swoją rozmowę z Terleckim po latach Markowi Sterlingowowi i Markowi Wąsowi z "Gazety Wyborczej".
W Telewizji Polskiej współtworzył programy publicystyczne "Refleks", "Lewiatan", "Sprawę dla reportera", "Rozmowy kanciastego stołu". – Prawda jest taka, że prawica znała się wtedy na telewizji jak świnia na gwiazdach. A ja od pierwszego dnia zakochałem się w telewizji, stała się dla mnie narkotykiem – wspominał.
Polityczny lawirant
Z etatu w telewizji zrezygnował kilka miesięcy po zmianie rządu, bo to automatycznie pociągnęło zmiany w Radiokomitecie (istniał do końca 1993 r.). Z telewizją Ryszarda Miazka nie było mu po drodze, zajął się pisaniem książki. We współpracy z Piotrem Semką powstał "Lewy czerwcowy", zbiór wywiadów z politykami poświęcony kulisom odwołania rządu Jana Olszewskiego. Rok później na podstawie książki nakręcił głośny film dokumentalny "Nocna zmiana", który w porze najlepszej oglądalności pokazała telewizja publiczna. Kurski skupił się w nim na rzekomym spisku towarzyszącym odwołaniu rządu Olszewskiego. Pokazał "tajną naradę" polityków planujących dymisję rządu, w której w rzeczywistości uczestniczyli także dziennikarze (widać błyski fleszy). Film wywołał burzę, krytycy nie pozostawili na nim suchej nitki, zwracali uwagę, że Kurski celowo dokonał manipulacji, pominął szerszy kontekst wydarzeń i ukrył część faktów.
W latach 90. Jacka Kurskiego pochłonęła polityka. Romansował z kierowanym przez Jarosława Kaczyńskiego Porozumieniem Centrum. W 1993 r. pokierował kampanią wyborczą tego ugrupowania jako specjalista od telewizji. W wyborach bez powodzenia kandydował do Sejmu. Jak miała pokazać historia, na mandat posła musiał czekać 12 lat.
W czasie swojej kariery kilkukrotnie zmieniał partyjne barwy, często odchodził w atmosferze konfliktu. W 1995 r. zaangażował się w kampanię prezydencką Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale szybko go od niej odsunięto. Dobry wynik Jana Olszewskiego w tych wyborach sprawił, że powstał Ruch Odbudowy Polski, więc Kurski wrócił i został rzecznikiem prasowym polityka. W 1997 r. znowu nie dostał się do Sejmu, odszedł z ROP w atmosferze porażki.
Zapisał się do ZChN, które potem weszło w skład AWS, był pomorskim radnym i wicemarszałkiem województwa pomorskiego. W 2001 r. po raz trzeci bezskutecznie ubiegał się o mandat posła z list Akcji Wyborczej Solidarność Prawicy. Po przegranych wyborach postawił na Prawo i Sprawiedliwość. W nim też nie zagrzał długo miejsca, bo nie wystawiono go w wyborach. Urażony związał się więc z Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha, stworzył kampanię tego ugrupowania do Parlamentu Europejskiego. To on jest autorem spotu LPR, który krytykował udział Polski w wojnie w Iraku. Wypowiedzi polityków popierających interwencję przeplatane były krwawymi zdjęciami wojennymi, na końcu pojawiał się Roman Giertych ze słowami: "Nam nie jest wszystko jedno". Scena z Giertychem nie pochodziła jednak z debaty sejmowej, została nagrana na potrzeby klipu. Wielu zarzucało Kurskiemu szczyt manipulacji.
Kurski z LPR odszedł po konflikcie z liderem okręgu. Wrócił do PiS.
"Dziadek z Wehrmachtu", "bulterier Kaczyńskich"
Jacek Kurski był jednym z autorów skutecznych i brutalnych kampanii wyborczych oraz podwójnego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w 2005 r., kiedy prezydentem został Lech Kaczyński, a PiS wygrał wybory parlamentarne.
To podobno on kazał zmienić logotyp partii z niebiesko-pomarańczowej "łódki" na pełnego powagi orła. Potem była seria spotów, w których z lodówek znikało jedzenie, co miało obrazować propozycje gospodarcze PO. Była też zorganizowana z amerykańskim rozmachem wiosenna konwencja Lecha Kaczyńskiego i przyjaźń z Telewizją Trwam, która tuż przed wyborami w kółko odtwarzała "Nocną zmianę".
To Kurski wypalił z "dziadkiem z Wehrmachtu", który prawdopodobnie przyczynił się do wyborczej porażki Donalda Tuska w wyborach prezydenckich. Polityk zasugerował wówczas, że proniemieckie nastawienie lidera PO wynika z tego, że jego dziadek na ochotnika zaciągnął się do Wehrmachtu – w rzeczywistości jednak Józefa Tuska wcielono siłą, a po 2 miesiącach zdezerterował i dołączył do polskich żołnierzy. Wieść jednak się rozeszła, a "dziadek z Wehrmachtu" ciągnął się za Tuskiem jeszcze przez wiele lat.
– Z tym Wehrmachtem to lipa, ale jedziemy w to, bo ciemny lud to kupi – miał stwierdzić potem w TOK FM przed rozpoczęciem programu. Tak przynajmniej twierdzą inni goście obecni wtedy w studiu. Sam Kurski do tych słów się nigdy nie przyznał.
Po prezydenckiej debacie telewizyjnej – jak relacjonowały media – Tusk miał zapytać Lecha Kaczyńskiego: "Dlaczego trzymasz tego sk... Kurskiego?". Kaczyński miał odpowiedzieć: "Może i jest sk..., ale wolę go mieć po swojej stronie". Sam Kurski pytany później o słowa Kaczyńskiego zapowiedział dozgonną lojalność liderom PiS, obiecał, że będzie "bulterierem Kaczyńskich".
Kampania okazała się sukcesem także dla samego Kurskiego. Po 12 latach walki zdobył w końcu upragniony mandat poselski.
Złotousty
W historii zapisał się barwnym językiem, dowcipnymi bon motami, ostrymi sądami. – Ci wszyscy, którzy mówią, że ktoś chce podnieść rękę na Jarosława Kaczyńskiego, muszą wiedzieć, że Jacek Kurski mu tę rękę obetnie – mówił w 2010 r. Innym razem tłumaczył, dlaczego już nie jest "bulterierem Kaczyńskich": – Już nie walę na odlew maczugą. Staram się walczyć czymś w stylu armaty w kwiatach czy sztyleciku polanego perfumami.
O wystąpieniu z PiS Marka Jurka mówił z kolei tak: "na scenie politycznej nie może mieć dużego wpływu partia, która mieści się w jednej windzie", a o kłopotach lidera PSL Waldemara Pawlaka: "Nie nasz staw, nie nasze ryby. Nie nasz cyrk, nie nasze małpy".
W 2008 r. głosił koniec Donalda Tuska: – PO jest jak Titanic. Jeszcze gra orkiestra, a już widać góry lodowe.
Innym razem przyznał z rozbrajającą szczerością: – Nie puściłem żadnego babola przez dwa lata.
"Bulterierowi" nie zawsze wszystko uchodziło na sucho. Przegrał proces z Platformą Obywatelską i Donaldem Tuskiem i musiał przeprosić za to, że w programie "Teraz my" TVN insynuował, że kampanię prezydencką Tuska sfinansowało PZU. Procesowała się z nim także "Gazeta Wyborcza", którą oskarżył o "układ medialny" z firmą J&S.
Eurodeputowany z wielką plakietką
W 2007 r. ponownie zdobył mandat poselski, a dwa lata później dostał się do Parlamentu Europejskiego. W rankingu polskich eurodeputowanych za pierwszy rok kadencji, sporządzonym przez dziennikarzy i ekspertów, zajął przedostatnie miejsce. Choć należał do posłów z najsłabszą frekwencją ze wszystkich deputowanych, to zapisał się w pamięci jako pirat drogowy po tym, jak Bruksela podważyła jego rozliczenie podróży. Zadeklarował, że 840 km przejechał w niewiele ponad 6 godzin.
Potem na łamaniu przepisów drogowych wielokrotnie przyłapywali go dziennikarze. Pewnego razu podczepił się pod policyjny konwój, który przewoził gangsterów z Trójmiasta, innym razem pędził po Warszawie z prędkością ponad 150 km/h. W Olsztynie policja zatrzymała go za przekroczenie prędkości o ponad 40 km/h, a kilka godzin później za zaparkowanie samochodu na trawniku przed gdańskim lotniskiem.
W 2011 r. Kurski wraz ze Zbigniewem Ziobrą i Tadeuszem Cymańskim został wykluczony z Prawa i Sprawiedliwości. Powód? Politycy zaczęli stawiać się w roli partyjnej opozycji, co nie spodobało się kierownictwu. W czerwcu 2012 r. Kurski dołączył do nowej inicjatywy Ziobry – Solidarnej Polski, której został wiceprezesem. Pozował wówczas z ogromną partyjną plakietką wpiętą w klapę marynarki.
Cieniem na jego karierze położyły się najpierw plotki o romansie z brukselską asystentką, o którym zabronił pisać polskim mediom, a potem szeroko opisywany w tabloidach rozwód z żoną. Kurski – o co publicznie oskarżyła go małżonka – chciał się rozstać po cichu, przed wyborami, w Brukseli, potem miał przestać płacić alimenty. Państwo Kurscy ostatecznie rozwiedli się w kwietniu 2015 r. i wystosowali oświadczenie, w którym życzyli sobie nawzajem powodzenia.
W wyborach europejskich w 2015 r. bezskutecznie ubiegał się o reelekcję. Kilka tygodni później rozczarowany porażką ogłosił, że wycofuje się z polityki i składa legitymację Solidarnej Polski.
Wielki powrót Jacka Kurskiego
Choć z polityką oficjalnie się pożegnał, to nie przestał z nią romansować. W lipcu 2015 r. pojawił się na konwencji wyborczej Prawa i Sprawiedliwości, a im bliżej było wyborów, tym częściej brylował w otoczeniu polityków.
Na listy wyborcze w wyborach parlamentarnych z 2015 r. się nie dostał, ale zgarnął ministerialną posadę. W rządzie Beaty Szydło do czwartku – przez niespełna dwa miesiące – pełnił funkcję wiceministra kultury. Został odwołany, bo w piątek rano decyzją ministra skarbu mianowano go na stanowisko prezesa TVP.
– Powierzenie przez ministra skarbu funkcji prezesa zarządu Telewizji Polskiej traktuję jako wielki honor i zobowiązanie: zobowiązanie do przywrócenia telewizji publicznej standardów uczciwej informacji, przywrócenia zasady uczciwej debaty, uczciwej walki nieskrępowanych przeciwieństw, różnych opcji patrzenia na świat – powiedział w piątek nowy prezes TVP dziennikarzom.
Sposób mianowania Jacka Kurskiego, czyli wyznaczenie go przez ministra skarbu, skrytykował członek KRRiT Krzysztof Luft. – Takie rozwiązania w krajach europejskich są naprawdę nieznane – stwierdził, zwracają uwagę, że była to stricte polityczna nominacja.
Obawy opozycji budzi przede wszystkim przeszłość polityczna byłego spin doktora PiS. Lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz mówi o "nieprzeciętnym zaangażowaniu politycznym" Kurskiego, a szef Nowoczesnej Ryszard Petru o "dalekiej nieobiektywności". Iwona Śledzińska-Katarasińska (PO) oceniła, że powołanie Kurskiego "to jest taki trochę ruch, już jakby prowokacja, chyba posunięta najdalej, jak się dało". – Wszystko można powiedzieć o Jacku Kurskim, ale nie to, że jest pluralistyczny, rzetelny, obiektywny – stwierdziła.
Jakub Kulesza z klubu Kukiz'15 ocenił z kolei, że wymiana jednego prezesa TVP na drugiego sprawi jedynie, że zamiast mediów rządowych PO-PSL będą media rządowe PiS. – By naprawić sytuację mediów publicznych, trzeba napisać nową ustawę medialną skonsultowaną ze środowiskami dziennikarskimi, eksperckimi i opozycją – zaznaczył.
Inne zdanie na temat nowego prezesa TVP ma obóz rządzący. Minister kultury i były bezpośredni przełożony Kurskiego Piotr Gliński stwierdził, że Kurski jest doskonałą osobą na tym stanowisku. – Jestem przekonany, ba, wiem, że tak będzie, bo rozmawiałem z politykiem Jackiem Kurskim na ten temat, że teraz media się zmienią pod tym względem, będą bardziej pro-obywatelskie – zapewnił.