Bił z potworną siłą, w ringu zamieniał się w bestię, stąd przydomek. Rok 1986 w boksie należał do niego. Najpierw pierwsza walka transmitowana na całe Stany Zjednoczone, a kilka miesięcy później mistrzowska próba zakończona sukcesem – i to jakim! Do dziś pozostaje najmłodszym mistrzem świata wagi ciężkiej. Ladies and Gentlemen, panie i panowie, oto Mike Tyson, mąż trzeciej żony, ojciec ośmiorga dzieci i właściciel fortuny, której już nie ma. Jego długi dotarły także do Polski.
To było pierwsze tak poważne zawodowe bicie młodego Mike'a. 16 lutego 1986 r. nie miał 20 lat, a już debiutował przed kamerami ogólnokrajowej telewizji. Do tego rywal był nie byle jaki – dziewięć lat starszy Jesse Ferguson, z kilkunastoma zwycięstwami i zaledwie jedną porażką na koncie oraz z tytułem mistrzowskim stacji ESPN. – Czwarta runda – szepnął do ucha Tysona Cus D'Amato, jego mentor i od sześciu lat trener, ale tak naprawdę drugi ojciec, bo tego biologicznego Michael nigdy nie poznał. Mylił się, wszystko trwało o dwie rundy dłużej. Zaskakująco dłużej, bo Tyson zdążył sobie wyrobić opinię ringowego szaleńca. Rzucał się na swoich rywali jak sęp na padlinę: rozszarpać, byle szybko. Większość z 17 poprzednich przeciwników padała po jego ciosach zaledwie po kilkudziesięciu sekundach.
Chciałem uderzyć go tak jeszcze raz, żeby wbić mu przegrodę nosową do mózgu. Zawsze słucham porad lekarzy. A lekarze twierdzą, że po wbiciu nosa w mózg rywal nie ma szans wstać z ringu
Mike Tyson
Tym razem o wszystkim zadecydował prawy podbródkowy, firmowy cios Tysona, którym złamał rywalowi nos w piątej rundzie. Ferguson doczłapał jeszcze do kolejnej i sędzia przerwał walkę, dyskwalifikując krwawiącego pięściarza za przytrzymywanie i celowe unikanie zwarcia. Nastoletni Mike wygrał, ale się nie cieszył. – To koniec moich zwycięstw przez nokaut – marudził. Poczuł satysfakcję dopiero wtedy, gdy komisja bokserska nazajutrz zmieniła wynik – na upragniony nokaut.
Ameryka o Tysonie usłyszała na dobre, gdy odezwał się po walce. – Chciałem uderzyć go tak jeszcze raz, żeby wbić mu przegrodę nosową do mózgu. Zawsze słucham porad lekarzy. A lekarze twierdzą, że po wbiciu nosa w mózg rywal nie ma szans wstać z ringu – ogłosił zdumionym reporterom. I dopiero się rozgrzewał.
– Zrobię z ciebie najmłodszego mistrza świata. Musisz być mi tylko posłuszny – obiecał mu trener. Mike to kupił.
Umarł król, niech żyje król!
Kilka miesięcy później pobił mistrza. Starszego i wyższego od siebie Trevora Berbicka znokautował (a jakże!) w drugiej rundzie. Obrońca pasa po zainkasowaniu potężnego podbródkowego usiłował wstać, ale był tak zamroczony, że zakołysał się i padł na deski. Spróbował podnieść się jeszcze raz i skończyło się tak samo. Padł jak długi, nie było mowy o wznowieniu walki. Umarł król, niech żyje król! W hotelu Hilton w Las Vegas koronowano nowego mistrza świata wagi ciężkiej, najmłodszego w historii. W dniu walki Tyson miał zaledwie 20 lat, 4 miesiące i 22 dni. Zrobił to dla kochanego Cusa, bo trener mistrzowskiej walki nie dożył.
Zaczęła się nowa era boksu. Rozmiar XXL nie miał znaczenia. Liczyły się siła, szybkość, spryt i żelazna defensywa. Wszystko to, co posiadał Żelazny Mike. Ameryka oszalała na punkcie Tysona. Owszem, był znany już wcześniej, ale prawdziwa sława dopiero miała nadejść. Jego nazwisko zaczęto wymieniać na równi z Joem Louisem i Muhammadem Alim, największymi z wielkich ringu. Bestia była wszędzie. W telewizji, na pierwszych stronach gazet, a nawet – paradoksalnie, zważywszy na jego skłonności – na plakatach kampanii antynarkotykowych. Tyson stracił kontrolę. Pieniądze, kobiety i używki pojawiały się u niego w ilościach hurtowych. – Piłem i pieprzyłem się całymi nocami. To było głupie i samolubne zachowanie dzieciaka, który nagle zgarnął kasę – wyznał w autobiografii, wspominając mistrzowskie czasy.
Popadł w megalomanię, na konferencji prasowej przed którąś z kolejnych walk na wyciągniętą rękę przeciwnika odpowiedział agresją i wyzwiskami. – Jestem bogiem – rzucił na dokładkę. Imprezowanie coraz częściej wygrywało z trenowaniem. Budził się najczęściej z co najmniej dwuosobowym kobiecym towarzystwem u boku, zamawiał szampana – ekskluzywny Dom Perignon był jego ulubionym, do tego kawior i łososia. Baśniowe życie, jak sam mawiał.
Wydawał pieniądze na prawo i lewo. Kupował apartament za apartamentem, najdroższe modele samochodów: a to Lamborghini, a to kuloodporny Hummer, a to Rolls-Royce. Swoje damy hojnie wyposażał, za biżuterię płacił po kilka milionów dolarów.
Zachłysnął się rosnącym bogactwem, którego nie miał prawa poznać.
Piłem i pieprzyłem się całymi nocami. To było głupie i samolubne zachowanie dzieciaka, który nagle zgarnął kasę
Mike Tyson
Slumsy i poprawczak
Jego dzieciństwo było wyjątkowo okrutne. Urodził się w robotniczej dzielnicy Nowego Jorku, ale gdy miał siedem lat, razem z matką i starszym rodzeństwem zostali wyrzuceni na bruk. Trafili do murzyńskiego getta, do Brownsville. – Wszędzie gliny, karetki pogotowia i strzały – wspominał później Mike. Przyszło mu dorastać w miejscu, w którym krew i przemoc były na porządku dziennym. Biegać ze strzelbą w rękach zaczął, żeby dodać sobie powagi podczas ulicznych wojen. Miał wtedy 10 lat. W domu się nie przelewało, za to lała się wódka, były narkotyki i szemrane towarzystwo. To matka organizowała biesiady, na które wpadali jej koleżanki oraz miejscowi gangsterzy.
Gdy kolejny raz ich eksmitowano, spali w opuszczonych budynkach, często we czwórkę w jednym łóżku – bo tak było cieplej. Był świadkiem niezdrowych relacji matki z konkubentem Eddiem. Raz się bili, później kochali i znów bili. I tak bez przerwy. Kiedyś na własne oczy widział, jak matka w złości wylała na głowę kochanka garnek z wrzątkiem. Oczywiście szybko się pogodzili, czy raczej pogodziła ich wódka. Po latach doszedł do smutnego wniosku: – Myślę, że może dlatego moje relacje z kobietami były później takie dziwne.
W domu nie było miłości. – Nigdy nie widziałem, że mama była ze mnie zadowolona czy dumna. Ona tylko widziała we mnie szalonego gówniarza latającego po ulicach, wracającego do domu w nowych ciuchach, na które nie było mnie stać. To niszczyło mnie emocjonalnie – przyznał.
Włamywał się do mieszkań, był kieszonkowcem. Miał notoryczne problemy z prawem. Tylko do 13. roku życia w ręce policji wpadał 38(!) razy. Poprawczak był kwestią czasu, ale też okazał się wybawieniem. Tam trafił na Bobby'ego Stewarta, irlandzkiego opiekuna trudnej młodzieży, byłego pięściarza. To on zaraził 13-letniego Mike'a miłością do boksu, to on później zawiózł go do Catskill nad rzeką Hudson, do trenera D'Amato. I tak zaczęła się współpraca, która przyniosła mistrzowskie owoce. D'Amato nauczył go bokserskich tajników, dyscypliny i odkrył przed nim potęgę autosugestii. Mike w pewnym momencie jakby się zaciął, powtarzał tylko: jestem najlepszym bokserem na świecie.
Uwierzył w siebie, został mistrzem. Tak jak obiecał mu trener.
Autodestrukcja, król jest nagi
Panowanie Tysona w królewskiej wadze trwało trzy lata. Z zaszczytnego miejsca strącił go James "Buster" Douglas. Ale tak naprawdę to sam Tyson dał się z niego zrzucić. Nieudaną obronę tytułu poprzedziły szybki ślub i jeszcze szybszy rozwód z telewizyjną gwiazdką Robin Givens. – To był toksyczny związek – skwitował po latach Mike. Jego była miłość miała podobne zdanie: – Piekło.
Burzliwe małżeństwo trwające 11 miesięcy kosztowało boksera sporo nerwów i 10 mln dolarów. O tyle miało uszczuplić się jego konto na skutek rozwodu. Do tego doszło zamieszanie w jego obozie. W swoim cyrku zapragnął mieć go Don King, promotor z bujną czupryną, w bokserskim środowisku znany z tego, że na biznesie to on, a nie zawodnik wychodzi najlepiej. Biedny Mike zorientował się za późno. A poza tym imprezy, imprezy i jeszcze raz imprezy.
To, że Tyson wytrzymał na tronie tak długo, i tak jest cudem. Organizmu oszukać już się nie dało. No bo ile razy można wygrywać cudem, będąc zupełnie nieprzygotowanym do walki? Douglasa zupełnie zlekceważył, na pokład samolotu do Tokio, gdzie walczyli, zabrał ze sobą 14-kilogramową nadwagę. – Na luzie wygrywałem z innymi, dlaczego mam nie wygrać z nim? – kipiał arogancją. Ociężały i ledwo żywy dotrwał do 10. rundy. Został znokautowany.
Gwałt, więzienie i zemsta
Potem miało być jeszcze gorzej. Kolejny cios nokautujący wyprowadził sąd. Tysona skazano w 1992 r. za gwałt na kandydatce do tytułu Miss Black America. Czekała go trzyletnia odsiadka. Swojej wersji, że to był flirt za obopólną zgodą, nie obronił. Nawet po latach upiera się, że prawa nie złamał. – Będę to powtarzał aż do śmierci. Nie zgwałciłem Desiree Washington. Ona dobrze o tym wie. Wie o tym również Bóg – zarzekał się.
Będę to powtarzał aż do śmierci. Nie zgwałciłem Desiree Washington. Ona dobrze o tym wie. Wie o tym również Bóg
Mike Tyson
Za więziennymi murami przeczytał "Hrabiego Monte Christo" i jak główny bohater obmyślał plan zemsty na znienawidzonym przez siebie społeczeństwie. Na wolność wyszedł zmieniony, ale wcale nie na lepsze. Był jeszcze bardziej agresywny, jeszcze bardziej arogancki. Chciał być gladiatorem, a tymczasem znów łatwo poddał się pokusom – alkoholowi, narkotykom, rozsadzającemu go popędowi seksualnemu.
Znowu chciał mieć, a nie być. Ponieważ dostawał potężne zaliczki za przyszłe walki, mógł cieszyć się wydawaniem milionów. Zapragnął np. mieć posiadłość w Las Vegas z egzotycznymi drzewami i pomnikami dookoła. Kupił też dom na wschodnim wybrzeżu, koniecznie musiał być największy – 4,5 tys. metrów kwadratowych. Cacka na czterech kółkach brał w pakiecie – dla siebie i kolegów. Za jednym zamachem potrafił w sklepie Versace zostawić 100 tys. dolarów za ciuchy.
Stać go było – Ameryka chciała oglądać Bestię. Za pierwszą walką po wyjściu na wolność Tyson zainkasował 100 mln dolarów. Potrwała zaledwie półtorej minuty. Kolejna – trzy rundy. Był gotowy odzyskać mistrzowski tytuł zaledwie pół roku od opuszczenia celi. Franka Bruno pokonał – niespodzianki nie było, bo Bruno najlepsze lata miał za sobą.
Ucho w zębach
Poważniejsze wyzwania miały dopiero nadejść. W kolejce czekał Evander Holyfield. Żelazny Mike był faworytem, ale przegrał. Sędzia w 11. rundzie uratował go przed zdemolowaniem. Tyson zażądał natychmiastowego rewanżu. Dostał, co chciał, pół roku później. Pamiętny wieczór w kasynie MGM Grand Garden Arena skończył się skandalem, dyskwalifikacją i odebraniem Tysonowi licencji. Rozwścieczona Bestia odgryzła rywalowi kawałek ucha. Nikt do tej pory nie wie dlaczego.
"Szaleniec. Skompromitował siebie i swój sport" – krzyczał z okładki szanowany magazyn "Sports Illustrated".
"Najniebezpieczniejszego człowieka na ziemi" zdyskwalifikowano na rok. Tymczasem Tyson przebierał nogami, chciał wracać. Nie dlatego, że tak kochał boks. Potrzebował pieniędzy, bo przepuścił fortunę. – Kończyły mi się pieniądze. Mimo że w latach 1995-1997 zarobiłem około 114 mln dolarów, wydałem już prawie wszystko – wyznał.
Gołota uciekł
Łatka szaleńca tymczasem przywierała do niego coraz mocniej. – Biorę leki, które chronią mnie, żeby was wszystkich nie pozabijać – straszył świat.
Wystraszył też Andrzeja Gołotę, wielką nadzieję białych na sukces w wadze ciężkiej. Ponad 15 lat temu walczyli w Auburn Hills niedaleko Detroit, skończyło się cyrkiem. Najpierw Gołota w drugiej rundzie oberwał od Bestii ciosem z byka. Po przerwie Andrew wstał z krzesełka, ale oświadczył, że już nie boksuje. Mimo protestów swojego trenera i kibiców zeskoczył z ringu i udał się do szatni. Rozwścieczona publiczność ciskała w niego kubkami, popcornem, oblano go ketchupem.
Kolejnego łatwego zwycięstwa w karierze Tysona i tak nie było. Walkę uznano za nieodbytą, bo w organizmie Amerykanina odkryto obecność narkotyków. Do tego te długi. Co z tego, że zarobił za pojedynek z Gołotą 20 mln dolarów, skoro i tak był spłukany. Przez całą karierę uzbierał z różnych źródeł w sumie 300 mln. Wszystko przepuścił. W 2003 r. ogłosił się bankrutem.
Przegrana wojna z Lennoksem Lewisem, absolutnym numerem 1 wagi ciężkiej przełomów wieków, była zmierzchem Tysona. Bestia się kończyła.
Miły, starszy pan
Dziś Mike jest dobijającym do pięćdziesiątki starszym panem z brzuszkiem. Spokojniejszym, z bagażem doświadczeń i długami – ale wygląda na to, że wreszcie szczęśliwym. Gdy kilka lat temu przyjechał do Polski, w niczym nie przypominał szaleńca z ringu. Nie krzyczał, nie prowokował. Do programu "Dzień Dobry TVN" przyszedł z trzecią żoną, Lakihą. Na pamiątkę odcisnął w gipsie swoją pięść, odpowiadał powoli, bez protestu dawał ukochanej zetrzeć z twarzy krople potu. Dał się poznać jako miłośnik historii, ktoś sympatyczny, kto wreszcie reaguje w kontrolowany sposób, bez agresji. Pielęgnuje swoją największą pasję – hoduje gołębie.
– Jest łagodnym człowiekiem, jest moim przyjacielem, dużo się śmiejemy, świetnie się ze sobą bawimy. Jest po prostu dobrym człowiekiem. Mi jest w tym związku wspaniale – komplementowała go małżonka.
Razem podróżują po świecie. Kręcenie reklamówek, opowiadanie o swojej skomplikowanej historii to jeden ze sposobów na wyjście Tysona z finansowych tarapatów. Długi ma nawet w Polsce.
Wierzyciel z Polski
Na Torwarze w Warszawie miała się odbyć gala bokserska. Kilka pojedynków, kuso ubrane hostessy, na trybunach kibice i ludzie biznesu, a także Tyson jako atrakcja wieczoru, gość, który miał przyciągnąć tłumy. Od tamtego momentu minęło pięć lat. Gala się odbyła, Mike nie przyjechał, choć jego brytyjski menedżer skasował od Tomasza Babilońskiego, organizatora imprezy, pokaźną opłatę. Babiloński pieniędzy nie odzyskał do dziś. Sprawa znalazła swój finał w sądach, polskim i angielskim.
– Oba wyroki są dla nas korzystne, drugiej stronie nakazano zwrot pieniędzy. Chciano najpierw zwrócić nam jedną trzecią kwoty, ale nie poszedłem na to. Chcę całość. Mam informację, że lada moment ma zacząć się egzekucja komornicza. Jesteśmy bardzo blisko. Sprawa, mam nadzieję, zakończy się jeszcze w tym miesiącu – opowiada Babiloński.
Liczy na zwrot ok. 80 tys. euro, w tym odsetek. W sumie ok. 350 tys. zł.
Życie najpierw nie oszczędziło Tysona (stracił siostrę, przeżył śmierć córki), później sam przyciągał kłopoty jak magnes. Ale dziś przyznaje, że gdyby nagle przyszło mu się rozliczyć z samym sobą, to oceniłby, że jednak był szczęśliwy. – Gdybym miał dzisiaj umrzeć, to bym wiedział, że miałem cudowne życie – stwierdził na koniec wizyty w studio DD TVN.
Bo, jak przyznał, cudem w ogóle jest, że jeszcze żyje.
Przy pisaniu korzystałem m.in. z książek "Mike Tyson. Undisputed Truth" (polski przekład: "Mike Tyson. Moja Prawda"), "Bad Intentions: The Mike Tyson Story".