Do angielskiego więzienia trafił w koszulce i trampkach. Był maj. Zarzut: przemyt 19 nielegalnych imigrantów. Gdy wychodził, był grudzień. Nie miał kurtki. Nie miał grosza, ba, żadnych oszczędności. Nie miał też prawa wykonywania zawodu. Miał dom w Polsce. Wrócił, jak mówi, z piekła.
Dariusz patrzył i nie wierzył. Z otwartej przyczepy jego tira schodziły kolejne osoby. Siódma, ósma, dziewiąta…
– Po piętnastej przestałem liczyć. Wiedziałem, że mogę mieć kłopoty – mówi.
Zanim wjechał do Anglii, słyszał, że za każdego nielegalnie przewiezionego imigranta może mu grozić nawet 2 tys. funtów kary. Dariusz przestał liczyć ludzi, bo liczył pieniądze. Jaka będzie kara? Kto ją zapłaci? On, a może pracodawca?
– Nie, nie myślałem, że trafię za kratki. To było tak abstrakcyjne, że nie mogłem w to uwierzyć nawet wtedy, kiedy byłem już w celi – wspomina.
Potem było jak w filmach. Leżał na betonowym łóżku z cienkim materacem. Słuchał, jak pracuje klimatyzacja, i zastanawiał się, dlaczego nikt na noc nie wyłączył mu światła.
– Myślałem, że wyjdę następnego dnia, jak się zorientują, że to jakieś nieporozumienie. Że ja nikogo nie przewoziłem nielegalnie…
Dariusz nie wiedział, że właśnie zaczął się jego siedmiomiesięczny koszmar. Ciągle nie umie o nim mówić. Rodzinie nie powiedział, co przeszedł. Ani o więziennych gangach, ani o złym traktowaniu przez strażników, ani o tym, że był bity przez "kolegów spod celi". Że nalegano, żeby się przyznał i zgodził na kilka lat za kratkami.
"Padło na Darka"
Imigranci mi weszli na przyczepę. Jestem w Dover. Samochód jest zatrzymany, ja zresztą też. Nie wiem, ile mi zejdzie
Dariusz do swojego szefa przez telefon
– Imigranci mi weszli na przyczepę. Jestem w Dover. Samochód jest zatrzymany, ja zresztą też. Nie wiem, ile mi zejdzie – mówił Dariusz do swojego szefa przez telefon. To była jedyna rozmowa telefoniczna, którą mógł przeprowadzić w dniu zatrzymania.
Jacek Kotowski, właściciel firmy transportowej musiał o całym zajściu powiedzieć żonie Dariusza i jego dorosłym dzieciom.
– Baliśmy się tej Anglii od pewnego czasu. Wiedziałem, że w końcu dojdzie do jakiegoś nieszczęścia. Padło na Darka, faceta, za którego oddałbym rękę, że nie ma nic na sumieniu – mówi.
Jednak brytyjska policja wiedziała swoje. I widziała.
– Pan Dariusz usłyszał zarzuty ułatwienia przewozu nielegalnych imigrantów do Wielkiej Brytanii – mówi Krzysztof Grzelczyk, konsul generalny RP w Londynie.
Brytyjczycy byli pewni swego, bo przyczepa polskiego tira nie była uszkodzona. Nie miała śladów włamania. Wyglądała, jakby ktoś ją otworzył, wpuścił ludzi i zamknął.
Feralnego dnia, 4 maja 2016 r. Dariusz przewoził ziemniaki. Towar został załadowany we Francji. Jeszcze zanim polski tir wjechał w Calais na prom, był sprawdzany dwukrotnie – przez policjantów francuskich i angielskich.
– Samochód był obwąchiwany przez policyjne psy. Potem funkcjonariusze powiedzieli, że jest OKi pozwolili jechać dalej.
Nie było OK. Dariusz zorientował się o tym tuż przed zjazdem z promu.
"Masz kilkanaście problemów"
– Zszedłem z części pasażerskiej na parking, żeby przygotować pojazd do drogi. Zobaczyłem, że samochód wyświetla, że doszło do aktywacji alarmu – mówi Dariusz.
Co aktywowało alarm? Mężczyzna nie zdążył sprawdzić, bo procedura jest dość długa, a on musiał zjechać z rampy na ląd. Tam dowiedział się, że jego samochód ma być prześwietlony.
– Pan pojedzie tu – mówił policjant.
Po kilku minutach Dariusz był już zatrzymany.
– Jest jakiś problem? – pytał Polak.
– Ma pan kilkanaście poważnych problemów – usłyszał.
Po pierwszej nocy spędzonej za kratkami kierowca był przesłuchiwany.
– Pytali, jak i kiedy imigranci dostali się do ładowni. Odpowiedziałem, że też chciałbym wiedzieć – mówi.
Pamięta dokument, który mu pokazano. "Przyznaję się do nielegalnego przewiezienia imigrantów i zobowiązuję się, że stawię się na proces, który odbędzie się 19.08.2016 roku" – przeczytał. Nie wytrzymał. Wrzasnął, żeby zabrać mu "te bzdury" sprzed oczu. Chciał być stanowczy, podkreślić, że nie pozwoli mówić do siebie jak do przestępcy.
– Jak stąd wyjdę, to w życiu moja noga w tym kraju nie stanie! – krzyknął. To był błąd.
Tam było jak w strasznym filmie
Następnego dnia stanął przed sądem. Prokurator zażądał aresztu dla Polaka. Twierdził, że kierowca na przesłuchaniu mówił, że nie pojawi się na rozprawie. Dodał, że podejrzewa Dariusza o działanie w zorganizowanej grupie, która przerzuca ludzi przez granicę.
Usłyszałem, że grozi mi 14 lat więzienia. To było tak abstrakcyjne, że bałem się, że się roześmieję. Nawet nie byłem przerażony
Dariusz
– Wtedy pierwszy raz usłyszałem, że grozi mi 14 lat więzienia. To było tak abstrakcyjne, że bałem się, że się roześmieję. Nawet nie byłem przerażony – mówi dziś Dariusz.
Kiedy sąd decydował o areszcie, miał w głowie gotową przemowę. Chciał powiedzieć sędziemu o tym, że jest ofiarą, a nie przestępcą. Miał poprosić sąd o sprawdzenie jego nieposzlakowanej dotąd opinii. Potem – jak imaginował – sędzia miał zadzwonić do pracodawcy i usłyszeć, że Darek tirami jeździ od 20 lat i nikt nigdy nie miał do niego żadnych zastrzeżeń. Finałem mowy miało być jego motto: "tylko prawda i sprawiedliwość w życiu mogą zwyciężyć".
Ale – opowiada Dariusz – pozwolono mu powiedzieć tylko kilka słów. Sędzia zapytał o imię, nazwisko, adres i zawód.
– Mówił tylko prokurator. Patrzyłem z nadzieją na mojego adwokata z urzędu, ale on się nie odezwał, tylko mazał coś w swoich notatkach – wspomina.
Sędzia przychylił się do wniosku prokuratora. Dariusz usłyszał, że jego pobyt za kratkami to nie jest pomyłka, którą się wyjaśni w ciągu kilku godzin. Miał trafić do więzienia na najbliższe trzy miesiące.
Oszołomiony nawet nie zarejestrował, po jakim czasie został przywieziony do więzienia w Elmley.
– Więzienia znałem z filmów. A tam było jak w strasznym filmie. Więzienne kubraczki, wytatuowani, łysi ludzie, naziści, Murzyni, Azjaci, muzułmanie. Każdy trzyma się ze swoimi, żadnego nie chciałbym w życiu spotkać na ulicy – opowiada.
Zanim został zamknięty, zrobiono mu zdjęcia do karty identyfikacyjnej więźnia. Potem trafił do celi przejściowej. Dariusz pamięta, że był bardzo głodny. Ucieszył się, kiedy dostał obiad. Nie zdążył zjeść, bo strażnik powiedział mu, że ma spotkanie z pielęgniarką. "Nie korzystaj z rzeczy z przemytu, np. papierosów. Mogą być nasączone trującą substancją. Jak strażnicy cię z tym znajdą, będziesz miał kłopoty" – mówiła pielęgniarka. Wrócił na pryczę, jego współlokatorem był czarnoskóry nastolatek.
– Mojego obiadu już nie było. Tamten chłopak podszedł do mnie, popchnął mnie i zaczął się śmiać. Zaczynałem rozumieć, że trafiłem do piekła – opowiada.
Dzień później Dariusz już był w docelowej celi – trzyosobowej. Mówi, że miał dużo szczęścia. Siedział z dwoma Anglikami, którzy nie byli wobec niego agresywni.
– Powiedzieli, co i jak. Tłumaczyli, co mam zrobić, żeby się nie narazić niektórym więźniom. Bez nich pewnie bym nie przetrwał – mówi.
"Darek, to nie są żarty. Oni serio chcą ci dowalić wysoki wyrok" – mówili Darkowi koledzy spod celi. Darek szybko zrozumiał, że mają rację. Podczas spacerów na dziedzińcu poznał Rumuna skazanego na dziewięć lat odsiadki za przewiezienie 20 osób.
Koledzy współwięźniowie doradzili, żeby skontaktował się z ambasadą i szybko wymienił adwokata. "Ten z urzędu ma cię w dupie, tak to wygląda. A za innego adwokata zapłacisz krocie, ale przynajmniej nie uwalą cię do starości" – tłumaczyli.
Darek posłuchał. Zatrudnił brytyjską kancelarię, która reklamowała się jako przyjazna Polakom. Dobrze zarabiał, bez problemu utrzymywał rodzinę i zawsze mógł coś odłożyć. Ale płacenie dobrze zarabiającym prawnikom – i to jeszcze w funtach – doprowadziło go do ruiny.
– Żona sprzedała, co tylko mogła. Wzięła nawet kredyt, dziś jesteśmy w plecy prawie 60 tys. złotych. Wyczyszczonych oszczędności nawet nie liczę – opowiada.
"Przyznaj się"
W celi Dariusz miał sporo czasu, żeby przeanalizować swoją sytuację. Na początku czerwca odbyła się jego druga rozprawa. Usłyszał od sędziego, że jeżeli przyzna się do winy, będzie mógł liczyć na łagodniejszy wyrok.
– Sędzia stwierdził, że wtedy wszystko potoczy się szybciej. Powiedział, że dostanę co prawda 14 lat więzienia, ale od tego sąd odejmie mi 30 proc. wyroku w zamian za przyznanie się do winy. Czyli za kratkami byłbym niecałe 10 lat – opowiada.
Nie przyznał się. Wtedy dowiedział się, dlaczego śledczy uważają, że jest winny:
1. Nie było śladów włamania do naczepy
2. W ładowni nie zmniejszono temperatury, co było konieczne do przewozu żywności.
3. Brakowało zgłoszenia przez podejrzanego faktu, że w naczepie włączył się alarm.
Po powrocie do celi Dariusz próbował opracować linię obrony. Nie było łatwo, bo od września siedział w innym – stworzonym niedługo przedtem – bloku tylko dla obcokrajowców. Trafił do innej, z jego relacji wynika, że mniej bezpiecznej celi. Siedział z Polakami. Na początku myślał, że to dobrze, ale szybko zmienił zdanie.
– Tutaj bili mnie za nic. Bałem się ich, a oni to wykorzystywali. Nawet rodzinie o tym nie mówiłem… To, co tam przeszedłem, już na zawsze będzie ze mną. Widziałem, jak gang katował faceta, bo nie chciał załatwić im papierosów, które za kratkami są bezcenne. Do tego dochodzi ciągły strach, prostytucja i poczucie beznadziei. To nie do przeżycia dla normalnej osoby… - opisuje.
Gdy Dariusz się nie bał, próbował zrozumieć, kiedy i jak do jego samochodu weszli imigranci. Sześciu z Etiopii, sześciu z Erytrei i siedmiu z Sudanu.Zagadka rozwiązała się w październiku. Mężczyzna, który wyszedł w Dover z przyczepy polskiej ciężarówki, opowiedział, jak dostał się na Wyspy. Etiopczyk był wolny, dostał azyl. Namierzyła go kancelaria zatrudniona przez Dariusza.
"Cicho, kierowca nie wie"
Zeznania imigranta sprawiły, że wszystko stało się jasne.
3 maja 2016 r., dzień przed wejściem na prom, samochód Dariusza został załadowany ziemniakami we Francji. W Anglii byłby jeszcze tego samego dnia, ale towar został źle rozmieszczony.
– Nacisk na osie był na tyle duży, że z opon robiły się balony. Wymusiłem w hurtowni ponowne rozmieszczenie ładunku – wspomina Polak.
Wszystko zajęło sporo czasu. Był już wieczór, kiedy polski tir ruszył w kierunku Wysp. Dariuszowi kończył się czas pracy.
– Wszyscy wiedzą, co się dzieje w Calais. Dlatego spedytor zabronił się tam zatrzymywać na nocleg. Dlatego też zjechałem do motelu 70 km wcześniej – tłumaczy.
Zobacz, jak wyglądała walka kierowców z imigrantami w Calais:
Dariusz poszedł spać. Następnego dnia ruszył. Była godz. 4 nad ranem. W naczepie może spało, a może nie, 19 imigrantów.
– Obywatel Etiopii zeznał, że w przedsięwzięciu pomagało dwóch agentów. Kazali Afrykańczykom wejść do naczepy w nocy. Świadek słyszał, że wszyscy mają być cicho, dopóki samochód nie ruszy, bo kierowca nic o nich nie wie – mówi mecenas Justyna Blazewicz z kancelarii, którą zatrudnił Polak.
Okazało się, że organizatorzy przerzutu potrafili otworzyć drzwi do naczepy. Jak? Tę przyczepę – jak setki innych – można otworzyć za pomocą jednego klucza.
– Na kilka dni przed grudniową rozprawą otrzymaliśmy kopię zeznania producenta naczepy. Potwierdził, że wszystkie ciężarówki tej firmy są produkowane z tym samym kluczem – dodaje mec. Blazewicz.
Przestępcy mieli też swoje sposoby na policyjne psy, które obwąchiwały samochód Dariusza.
– Kolejne zarzuty padały jeden za drugim. Alarm na promie włączyli imigranci, którzy byli już tak pewni swego, że zrobili się bardziej ruchliwi. Tak aktywowali czujnik ruchu w pojeździe – mówi Polak.
A co z ostatnim argumentem śledczych, że w naczepie panowała wyższa temperatura, niż powinna? Biegli stwierdzili, że podczas wcześniejszych ustaleń mogło dojść do błędu w odczycie danych i prawdopodobnie wszystko było w porządku (a więc imigranci jechali we włączonej chłodni).
"Jesteś wolny"
20 grudnia 2016 r. Dariusz został uniewinniony.
– Pod koniec grudnia dostałem ciuchy, w których zostałem zatrzymany w maju – koszulkę, dżinsy i trampki. Powiedzieli, że jestem wolny i mam sobie iść – wspomina.
Dariuszowi pomogli polscy urzędnicy.
– Wydział Konsularny Ambasady RP w Londynie zapewnił mu zakwaterowanie do czasu wyjazdu do Polski oraz dokonał zakupu odzieży na czas podróży – mówi Krzysztof Grzelczyk, konsul generalny w Londynie.
Do domu wrócił w Wigilię. Rodzinie powiedział, że nie chce mówić o tym, co przeszedł. W rozmowie z nami kilkukrotnie prosił o przerwę. Nie mógł opanować emocji.
Polak podczas pobytu za kratkami stracił prawo wykonywania zawodu. Nie poszedł na operację w szpitalu, na którą czekał od kilkunastu miesięcy. Czy dostanie odszkodowanie za areszt? Ambasada mówi, że powinien o nie walczyć.
– Co do zasady istnieje możliwość ubiegania się o odszkodowanie z tytułu niesłusznego aresztowania lub nieuzasadnionego oskarżenia. W tej sprawie sugerujemy kontakt z kancelarią prawną działającą na terytorium Wielkiej Brytanii, która może przeprowadzić analizę całości dokumentacji pod kątem możliwości dochodzenia odszkodowania – podkreśla konsul.
Kancelaria Dariusza jednak ostrzega, że Anglicy będą mieli solidne argumenty, że dopiero przed uniewinnieniem udało się wyjaśnić wszystkie obciążające Dariusza okoliczności.
Pracodawca Dariusza szacuje, że przez zamieszanie z imigrantami firma straciła ok. 100 tys. złotych.
A Dariusz? – Jestem już kimś innym. Pieniądze to najmniejszy problem. Trafiłem do piekła bez grzechu – kończy.
Redakcja Iga Piotrowska