Mówiono o nim "przereklamowany fotograf", jego biało-czarne zdjęcia wywoływały skandal, bojkotowano jego wystawy, a świat pytał: czym sztuka erotyczna różni się od zwykłego porno? Dziś zmarły 25 lat temu Robert Mapplethorpe jest klasykiem i paryskie muzeum Grand Palais honoruje go jako wielkiego artystę. Do 13 lipca można oglądać 250 prac Amerykanina, na których królują m.in. sado-maso, martwa natura i homoerotyzm.
Był jednym z najdrożej wycenianych nowojorskich artystów, a jednocześnie jego wystawy budziły w USA i w innych krajach ostre protesty. Ostatnia ekspozycja, przygotowywana jeszcze za życia umierającego na AIDS artysty, skończyła się sprawą sądową, oskarżeniem dyrektora galerii o szerzenie pornografii i zamknięciem pokazu w Contemporary Arts Center w Cincinnati.
Przyczyną kontrowersji były męskie akty o homoseksualnym i sadomasochistycznym kontekście. Inni w portretach czarnoskórych mężczyzn dopatrzyli się rasistowskiego podtekstu. Robert Mapplethorpe hołdował ideałowi pięknego, silnego, muskularnego ciała - zarówno u kobiet, jak i mężczyzn. Nawet martwe natury z kwiatami o wyszukanych kształtach, budziły seksualne skojarzenia. Nie znał granic - seria "Portfolio X" składała się z odważnych zdjęć (z penisami w wzwodzie włącznie), wraz z autoportretem ukazującym byczy bat umieszczony w odbycie.
Schlebianie pornografii?
Nic dziwnego, że organizacje konserwatywne i religijne, jak American Family Association, bojkotowały jego wystawy i nazywały je "niczym więcej niż sensacyjną prezentacją obscenicznych materiałów" i "schlebianiem pornografii". W latach 80. kultowe fotografie Mapplethorpe'a potajemnie rozpowszechniane w formie plakatów cieszyły się ogromną popularnością w środowiskach studenckich, a np. w Japonii zakaz prezentacji jego erotycznych fotografii trwał przez osiem lat, uchylono go dopiero w 2008 roku.
Dziś Mapplethorpe, którego nazywano "kimś, kto goni za płytką sensacją", został namaszczony na wielkiego artystę. W Grand Palais w Paryżu - muzeum, które jest jednym z najpoważniejszych miejsc wystawienniczych w Europie - zorganizowano mu jedną z największych retrospektywnych wystaw w karierze. Ekspozycja prezentuje 250 zdjęć: wczesne prace (polaroidy z lat 70.), jak i portrety sławnych znajomych z lat 80.
"Dlaczego Robert Mapplethorpe, który zmarł 25 lat temu, akurat teraz doczekał się retrospektywy? Czy na to zasługuje?" - pyta "Guardian". I dodaje: "Losy artystów po ich śmierci są często zaskoczeniem. Nazwiska będące na ustach ludzi świata sztuki mogą nagle zniknąć. Ten proces zależy od wielu rzeczy - nawet miłości. Robert Mapplethorpe był kochany przez Patti Smith, poetkę i piosenkarkę, która próbuje zachować pamięć o nim".
To Smith, była kochanka i przyjaciółka, stoi za tą wystawą jak i za innymi (np. tą niedawną we Florencji, gdzie prace Amerykanina były pokazywane obok dzieł jego idola - Michała Anioła) oraz głośną książką sprzed czterech lat "Poniedziałkowe dzieci", w której nie tylko opisała ich miłość, ale i poszukiwania artystycznych dróg w latach 60. i 70. w Nowym Jorku, co znany krytyk sztuki Robert Hughes złośliwie skomentował: "Jeśli nawet Mapplethorpe był złym artystą i przereklamowanym fotografem, dzięki tym pamiętnikom będzie żył wiecznie".
Z sympatii do diabła
W Grand Palais portretów Smith jest sporo. A także wielu innych sław: m.in. malarzy Davida Hockneya, Andy'ego Warhola i Roya Lichtensteina, aktorów Isabelli Rossellini i Arnolda Schwarzeneggera, muzyków Iggy'ego Popa, Debbie Harry, Grace Jones czy pisarza Trumana Capote'a. Wszystkie łączy charakterystyczny styl: biało-czarne zdjęcia są pełne pięknych, subtelnych przejść tonalnych. Zachwycają również idealną kompozycją, a proporcje i harmonia podkreślone są wyrafinowaną grą światła. Jest też martwa natura, nagie ciała, seks sado-maso, homoerotyzm i śmierć.
Mapplethorpe osiągnął perfekcję w swoim ascetycznym stylu, choć - jak wyznała w swojej książce Patti Smith - długo nie chciał wykorzystywać fotografii w swojej sztuce, dopóty w 1975 roku nie trafił w jego ręce średnioformatowy aparat Hasselblad. Od tamtej pory pracował już tylko na nim. Mimo to mawiał po latach: - Nigdy nie lubiłem fotografii. Bardziej interesował mnie sam obiekt.
Dlatego Mapplethorpe tak wielką wagę przykładał do wystudiowanych póz, które z perspektywy czasu rażą nieraz sztucznością, nie tracą jednak dramatyzmu. Jak autoportret z 1988 roku: światło, jak z reflektora, podkreśla bladość melancholijnej twarzy, wyłaniającej się z mrocznego tła. Bohater zaciska dłoń na lasce z trupią czaszką. Kilka miesięcy później już nie żył. Robert Mapplethorpe w marcu 1989 roku umiera w Bostonie na AIDS.
- Przed 1980 rokiem było wielu wielkich fotografów, ale Mapplethorpe jest kimś innym: artystą, któremu zdarzało się używać aparatu. Jego zdjęcia naprawdę są sztuką, ponieważ zostały wykonane przez artystę, czyli kogoś obdarzonego oryginalnym stylem, szczególną wyobraźnią i wizją, kogoś, kto zaczynał jako miły katolicki chłopak, a z sympatii do diabła skończył jako "Mroczny anioł piękna" - ocenił brytyjski krytyk sztuki Jonathan Jones.
Wystawa "Robert Mapplethorpe" w Grand Palais potrwa do 13 lipca.
Autor: am\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Robert Mapplethorpe Foundation/Grand Palais Museum