Morskie cmentarzysko u wrót twierdzy Europa. Co robi UE, by pomóc imigrantom?


W czwartek w Brukseli zbiorą się przywódcy państw Unii Europejskiej, by rozmawiać o tragedii imigrantów na Morzu Śródziemnym. Choć wszyscy oczekują konkretnego planu działania, trudno się zdobyć na optymizm. Rozwiązanie problemu zakłada bowiem połączenie dwóch perspektyw, których do tej pory nie udało się skutecznie pogodzić: ochrony granic i walki z nieuregulowaną imigracją oraz zapewnienia bezpieczeństwa i dostępu do procedury ubiegania się o azyl tym, którzy zrobią wszystko, by uciec z własnych krajów.

W niedzielę u wybrzeży Libii zatonął kuter rybacki, na pokładzie którego kilkuset imigrantów próbowało nielegalnie dostać się do Europy. Szacuje się, że utonęło ok. 800 osób. Dokładniej liczby nie da się ustalić, bo przemytnicy organizujący przeprawę wciskali na pokład kogo tylko się dało.

Wyobraźmy sobie jednak, że na Morzu Śródziemnym nie zatonął kuter, a statek wycieczkowy, na którego pokładzie – zamiast mieszkańców Erytrei, Mali czy Senegalu - znajdowałoby się 800 obywateli państw UE. Reakcja jest łatwa do przewidzenia. Media i eksperci całymi dniami zastanawialiby się, dlaczego doszło do tragedii, a z całego świata popłynęłyby kondolencje i wyrazy solidarności.

Natychmiast rozpoczęłyby się prace nad poprawą regulacji - tak, aby podobna tragedia nigdy więcej się nie wydarzyła. Szybko poznalibyśmy imiona ofiar; wiedzielibyśmy, czym się zajmowały, czy wracały właśnie z wakacji czy z odwiedzin u znajomych.

O imiona tych, którzy utonęli 19 kwietnia nikt nie pyta, a ich rodziny być może nigdy nie dowiedzą się, jak zginęli ich bliscy.

Trasa śmierci

Morze Śródziemne to jedna z tych granic, która najwyraźniej oddziela biedne Południe od bogatej Północy. Podobnie jak w przypadku granicy meksykańsko-amerykańskiej przeprawa jest trudna i obarczona ogromnym ryzykiem. Co roku setki tysięcy osób decydują się jednak na ten krok, bo rzeczywistość, od której uciekają, jest znacznie bardziej przerażająca. W opublikowanym we wrześniu 2014 r. raporcie Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji podała, że od stycznia do września 2014 r. na całym świecie zginęły 4 tys. osób, które próbowały nielegalnie przekroczyć granicę. Trzy czwarte z nich straciło życie na Morzu Śródziemnym.

Zgodnie z szacunkami od 1993 r. zginęło ok. 20 tys. imigrantów usiłujących dostać się do południowych rubieży UE. Te liczby nie oddają jednak rozmiaru tragedii – niektórzy eksperci oceniają, że na jedno odnaleziono ciało przypadać może nawet pięć innych, których nigdy znaleźć się nie uda.

Mimo to Unia Europejska w zasadzie co roku wydaje się zaskoczona skalą nieszczęścia. Szokiem była katastrofa u wybrzeży Lampedusy, gdzie w październiku 2013 r. utonęło niemal 400 imigrantów. Smutnie kiwano też głowami w zeszłym roku, który określono jako rekordowy: na Morzu Śródziemnym zginęły wtedy ponad 3 tys. osób.

Już widać, że ubiegłoroczny tragiczny rekord zostanie szybko pobity: od początku 2015 r. zginęło 1700 osób. Dla porównania – od stycznia do kwietnia 2014 r. życie na Morzu Śródziemnym straciło życie 96 imigrantów.

Tymi trasami morskimi imigranci próbują się dostać do Europyshutterstock.com

Chronić granice czy ratować imigrantów?

Odpowiedzialność za ochronę i kontrolę nad granicami UE spoczywa na krajach członkowskich. Największy ciężar spada na Włochy, bo to właśnie tzw. Centralna trasa śródziemnomorska, wiodąca z Tunezji lub – w ostatnich miesiącach o wiele częściej – z Libii, wybierana jest przez imigrantów najczęściej.

Po tragedii na Lampedusie w 2013 r. Włosi uruchomili misję wojskowo - humanitarną Mare Nostrum. W operację zaangażowano siły marynarki, lotnictwa, służby celnej czy straży przybrzeżnej. Miesięczny koszt działań, dzięki którym w ubiegłym roku uratowano życie kilkudziesięciu tysięcy osób, wynosił 9 mln euro.

Włosi od dawna apelowali o wsparcie ze strony pozostałych członków UE, jednak Unia ociągała się z dokładaniem pieniędzy. Przeciwnicy operacji argumentowali, że ratunek i bezpieczny transport do Europy na pokładzie włoskich okrętów tylko zachęca imigrantów do podejmowania ryzykownej przeprawy przez Morze Śródziemne.

W końcu operację Mare Nostrum jesienią ubiegłego roku zwinięto, a jej obowiązki częściowo przejąć miała unijna misja Tryton. Koordynuje ją Frontex – organizacja zarządzająca działaniami na zewnętrznych graniach Unii. Nie cieszy się ona – delikatnie mówiąc – dobrą opinią wśród organizacji zajmujących się prawami człowieka.

Oprócz braku przejrzystości zarzuca się jej, że skupia się przede wszystkim na uniemożliwieniu imigrantom dotarcia do Europy, bez zagwarantowania im podstawowych praw i troski o ich bezpieczeństwo. Dziennikarz niemieckiego "Der Spiegla", Maximilian Popp, po pobycie w siedzibie Fronteksu we wrześniu 2014 r. napisał, że język używany przez urzędników organizacji sugerowałby raczej, iż bronią oni Europy przed wrogiem.

Nic więc dziwnego, że zaraz po powołaniu do życia misji Tryton pojawiły się głosy krytyki. "To ironia losu, że włoska operacja ratująca uchodźców zostanie zastąpiona przez europejską misję obrony przed uchodźcami" – pisała Ska Keller, niemiecka eurodeputowana z ramienia Zielonych.

Operacja ruszyła z miesięcznym budżetem o wysokości 2,9 mln euro, który jest niewielki w porównaniu z 9 mln wydawanymi przez Włochów na Mare Nostrum. Frontex nie posiada własnego sprzętu, dlatego skala misji jest uzależniona od dobrowolnych kontrybucji państw członkowskich.

Do dyspozycji oddano: dwa samoloty obserwacyjne, trzy okręty patrolowe, dwie łodzie patrolowe i śmigłowiec. W operacji uczestniczą 24 państwa, również te nienależące do UE: Austria, Belgia, Estonia, Finlandia, Francja, Niemcy, Islandia, Łotwa, Malta, Holandia, Polska, Portugalia, Rumunia, Szwecja, Szwajcaria, Słowenia, Hiszpania, Wielka Brytania, Czechy, Dania, Grecja, Irlandia, Litwa i Norwegia.

Jak wygląda wkład Warszawy? Jak wyjaśnia Frontex, Polska nie przeznaczyła do tej pory żadnego sprzętu (jak choćby okrętów czy samolotów patrolowych, które są najbardziej potrzebne). Wysłała natomiast ekspertów do ośrodka detencyjnego na Sycylii: dwóch na okres od lutego do marca 2015 r. i jednego w grudniu 2014.

"Priorytetem musi być ratowanie życia"

Operacja nie jest oceniana najlepiej, nie tylko ze względu na ograniczony budżet i priorytet, którym jest kontrola granic, ale także dlatego, że operuje na o wiele mniejszym obszarze niż Mare Nostrum. Tryton działa na obszarze do 30 mil morskich od włoskich wybrzeży, a tymczasem straż przybrzeżna tego kraju otrzymuje wezwania od jednostek znajdujących się także na wodach międzynarodowych lub np. libijskich.

- Obecnie priorytetem musi być ratowanie życia – wyjaśnia Anna Rostocka, dyrektor krajowego biura Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji.

- W tym kontekście, nawołujemy do podjęcia zdecydowanych działań ze strony Unii Europejskiej, takich jak wznowienie zakończonej w zeszłym roku operacji Mare Nostrum lub uruchomienie operacji o podobnej skali. Po przerwaniu Mare Nostrum nie tylko nie zmniejszyła się liczba osób próbujących się dostać do Europy przez Morze Śródziemne, ale znacznie zwiększyła się liczba ofiar śmiertelnych – dodaje.

Twierdza Europa

W poniedziałek na specjalnie zwołanym spotkaniu ministrów spraw zagranicznych i wewnętrznych UE komisarz UE ds. migracji i spraw wewnętrznych Dimitris Awramopulos przedstawił 10-punktowy plan, który ma poprawić sytuację na Morzu Śródziemnym. Zakłada on m.in. wzmocnienie misji Tryton i Posejdon (działającej w Grecji), choć już teraz wiadomo, że mandat tych misji nie i zostanie zmieniony, ani nie zostaną one przekształcone w operacje ratowania imigrantów.

Oprócz tego UE stawia na bardziej zdecydowaną walkę z przemytnikami ludzi, skuteczniejsze pobieranie odcisków palców od imigrantów, którzy dostają się do Europy, sprawniejsze odsyłanie do kraju tych osób, którym nie przyznano prawa azylu i stworzenie systemu przyjmowania imigrantów przez więcej krajów UE niż dotychczas.

Już sam zarys proponowanych zmian pokazuje, jak twardy orzech do zgryzienia ma Unia. Z jednej strony, jeśli chce zachować wierność zasadom, które głosi, powinna robić wszystko, by dbać o życie, prawa i godność tych, którzy usiłują za wszelką cenę dotrzeć do wybrzeży Europy. Z drugiej strony, UE nie ma obowiązku ani możliwości, by przyjąć wszystkich. Unijni przywódcy muszą się też liczyć z głosami własnych obywateli, którzy coraz głośniej domagają się, by powstrzymać napływ imigrantów, czego dowodem jest chociażby rosnąca popularność partii otwarcie głoszących antyimigracyjne hasła.

Obrońcy praw człowieka podkreślają, że tragedie na Morzu Śródziemnym nie są przypadkiem, a wynikiem długofalowej polityki ochrony granic prowadzonej przez Unię Europejską. Jak zauważa Amnesty International, UE przez lata zamieniała się w obwarowaną ze wszystkich stron twierdzę. Działania te miały odstraszyć imigrantów zarobkowych, zamknęły jednak drogę dla wszystkich. Także tych, którzy mają uzasadnione powody, by uciekać z własnych krajów.

Jak zauważa Amnesty International, priorytety UE widać, gdy porówna się skalę wydatków przeznaczonych na budowę "twierdzy" z funduszami wyasygnowanymi na zabezpieczenie procedur azylowych i zapewnienie bezpieczeństwa uchodźcom. Dla przykładu, w latach 2007-2013 skierowano 4 mld euro, które miały służyć wsparciu krajów członkowskich w czterech obszarach: kontroli granic, procesu przyznawania statusu uchodźcy, integracji imigrantów i odsyłania ich do krajów pochodzenia. Połowa przeznaczona została na wzmocnienie ochrony granic, a tylko 17 proc. na usprawnienie procedury azylowej i integrację.

Podobnym celom służą też inne unijne inicjatywy, np. Eurosur, czyli Europejski System Nadzoru Granic, którego celem jest "wspieranie państw członkowskich w ich wysiłkach zmierzających do ograniczenia liczby obywateli krajów trzecich przedostających się nielegalnie na terytorium UE, poprzez polepszenie znajomości sytuacji na ich granicach zewnętrznych oraz zwiększenie zdolności reakcji ich służb wywiadowczych i kontroli granicznej".

Unii od lat zarzuca się unikanie debaty na temat koniecznych zmian w polityce imigracyjnej i azylowej. Jak pisze Nils Muižnieks, komisarz Praw Człowieka Rady Europy, "zaostrzona kontrola na granicach naraża tylko imigrantów na większe niebezpieczeństwo, czyni natomiast bogatszymi przemytników ludzi".

- Musimy skoncentrować się na zwalczaniu gangów trudniących się przemytem ludzi – podkreśla Anna Rostocka z IOM. - Niezbędna jest tutaj współpraca pomiędzy krajami docelowymi, tranzytu i pochodzenia migrantów. Należałoby też umożliwić łączenie rodzin, przyjąć więcej migrantów w ramach programów relokacyjnych- w których partycypować powinny wszystkie państwa członkowskie UE- a także stworzyć więcej dostępnych kanałów legalnej migracji - wylicza.

[object Object]
Kardynał Krajewski apeluje o przyjęcie uchodźców z GrecjiElemosineria Apostolica
wideo 2/23

"Nie wszyscy pasażerowie to niewinne rodziny"

Urząd Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) poinformował, że od początku roku drogą morską do Włoch, Grecji i na Maltę dotarło ponad 36 tys. imigrantów. Najwięcej Syryjczyków, a następnie mieszkańców: Erytrei, Somalii i Afganistanu. Rozpad Libii stworzył idealne warunki dla przemytników i sprawił, że to właśnie z tego kraju wyruszają teraz masowo imigranci marzący o lepszym życiu w Europie.

Na wzrost liczby osób, które decydują się na desperacką podróż przez morze, wpływ miała bez wątpienia wojna domowa w Syrii, w wyniku której kraj ten opuściły niemal 3 mln osób. Ludzie uciekają też z państw Rogu Afryki, przede wszystkim wyniszczonej konfliktami Somalii i Erytrei. Z tego ostatniego kraju – rządzonego autorytarnie od ponad dwudziestu lat Isajasa Afewerkiego - wyjeżdżają przede wszystkim młodzi mężczyźni obawiający się obowiązkowej służby wojskowej, która choć teoretycznie trwa kilkanaście miesięcy, w praktyce przedłużana bywa w nieskończoność, sprawiając, że obywatel staje się niewolnikiem państwa.

Za rozpatrywanie wniosku o status uchodźcy odpowiedzialny jest najczęściej ten kraj UE, do którego terytorium znalazła się osoba nielegalnie przekraczająca granicę (wyjątki to sytuacje, w których osoba ta posiada rodzinę z nadanym statusem uchodźcy w innym państwie członkowskim). Kraj, w którym imigrant złoży wniosek o ochronę międzynarodową, jest odpowiedzialny za zapewnienie mu miejsca pobytu, warunków do życia i opieki medycznej na czas podjęcia decyzji dotyczącej jego dalszych losów.

Tzw. rozporządzenia dublińskie, regulujące te kwestie, w założeniu miały zapobiec "przerzucaniu" imigrantów o nieuregulowanym statusie z jednego kraju członkowskiego do drugiego. W praktyce sprawiło jednak, że nieporównywalnie większy ciężar spoczywa na krajach położonych na obrzeżach Unii.

Włoskie ośrodki są przepełnione, co sprawia, że Włosi nie kwapią się do pobierania odcisków palców i coraz częściej przymykają oko na imigrantów, którzy "zagubią się" kilka dni po dotarciu na brzeg. W rezultacie, UE traci wpływ na to, kto przedostaje się na jej terytorium, a jak mówił w środę premier Włoch Matteo Renzi, "nie wszyscy pasażerowie na łodziach przemytników to niewinne rodziny".

Sprawdzian dla UE

- Mamy polityczny i moralny obowiązek, by działać. Morze Śródziemne jest naszym wspólnym morzem i musimy działać razem. Unia Europejska została – i wciąż jest – zbudowana w oparciu o poszanowanie praw człowieka, ludzkiej godności i życia. Musimy być temu wierni – mówiła jeszcze przed czwartkowym szczytem Federica Mogherini.

Nawet jeśli spotkanie przywódców w Brukseli nie przyniesie szybkich rozwiązań, to powie bez wątpienia dużo na temat samej Unii i tego, w jakim kierunku zmierza. Powstrzymanie tragedii na Morzu Śródziemnym jest bowiem nie tylko moralnym obowiązkiem wobec tych, którzy ryzykują życie, by dotrzeć do Europy, ale także wyrazem solidarności wobec tych państw członkowskich, na których ze względu na położenie geograficzne spoczywa największy ciężar.

Autor: Katarzyna Guzik\mtom / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: